Uważasz, że zintegrowane w smartfonach aparaty do niczego się nie nadają? Nic bardziej mylnego!
Nie aparat, lecz chęć szczera zrobi z Ciebie reportera
Niezależnie od wykorzystywanego sprzętu, w dalszym ciągu najwięcej zależy od osoby stojącej za obiektywem. Jeśli nie mamy pojęcia o fotografii, nie będzie istotne to, czy fotografujemy średnioformatowym Hasselbladem za kilkadziesiąt tysięcy dolarów, czy telefonem z 2-megapikselową matrycą i pobrudzoną soczewką obiektywu. Liczy się to, co sami potrafimy. To, ile jesteśmy w stanie wycisnąć z naszej kieszonkowej cyfrówki.
Producenci zdają sobie sprawę z tego, że od narzędzia ważniejszy jest człowiek. Dlatego właśnie pracują nad wprowadzaniem do smartfonów coraz prostszych, wygodniejszych i czytelniejszych interfejsów aplikacji fotograficznych. Często otrzymujemy dostęp do podstawowych parametrów ekspozycji - balansu bieli, pomiaru światła, czułości ISO, czasu otwarcia migawki czy kompensacji ekspozycji. Tego typu rozwiązania pozwalają myśleć o telefonach jak o czymś więcej niż tylko ograniczonych “małpkach” bez możliwości manualnej ingerencji w ustawienia.
Większe matryce, jaśniejsza optyka
Telefony ze zintegrowanymi aparatami przeszły długą drogę od pierwszych - zupełnie zresztą nieużywalnych - eksperymentów. Za przykład niech posłuży Lumia 1020, która ma 41-megapikselowy sensor o wielkości 1/1,5 cala. Haczyk? Producent nie sugeruje, by użytkownik wykorzystał pełną, dostępną rozdzielczość. Charakterystyczna Nokia bazuje na tzw. oversamplingu, a więc łączeniu kilku pikseli w jeden, co zapewnia mniejsze zaszumienie obrazu na wysokich czułościach ISO i zachowanie wyraźnie większej ilości szczegółów, niż w przypadku rozwiązań konwencjonalnych.
Przy okazji premiery tego modelu Nokia mówiła również o “bezstratnym zoomie cyfrowym” - hasło nie jest stuprocentowo prawdziwe, ale dość dobrze odzwierciedla zdolności obecnych na pokładzie algorytmów. Nie mając do dyspozycji zbliżenia optycznego, Lumia 1020 zapisuje obok pliku w oryginalnej rozdzielczości 5-megapikselowe wycinki nie poddane sztucznym powiększeniom.
Przykładem wykorzystania wspomnianego “zoomu” jest zdjęcie Tommiego Vainionpaa z Flickra - widoczne tu pająki stanowią wycinek oryginalnego pliku w skali 1:20.
Zalety szerokiego kąta
Dostarczana przez smartfony jakość obrazu wystarcza też do działań studyjnych. Trudno znaleźć obecnie telefon pozbawiony szerokokątnego obiektywu - najczęściej dostajemy przedział ogniskowych od 20 do 29 milimetrów. Nie są to może rozwiązania idealne w przypadku fotografii portretowej, ale trudno odmówić im uniwersalności.
O potencjale drzemiącym w fotograficznych telefonach przekonali się m.in. Bruce Weber i David Bailey, czyli absolutne legendy fotografii mody. Panowie uwieczniali już gwiazdy małego i wielkiego ekranu, najważniejsze postaci estrady, sławnych artystów, głowy państw. Ich zaangażowanie w fotografię mobilną udowadnia tezę postawioną na początku tekstu - nie liczy się aparat. Liczy się człowiek.
Szeroki kąt przydaje się również przy uwiecznianiu krajobrazów - a zalety lekkiego, niewielkiego telefonu doceni każdy, kto choć raz wybrał się w góry z plecakiem wypchanym obiektywami, lustrzanką i ciężkim statywem.
Weekendowa makrofotografia? Proszę bardzo!
To nie wszystko - smartfony zdają też egzamin w fotografowaniu obiektów z wyraźnie krótszego dystansu, dzięki czemu nawet miłośnicy makro znajdą tu coś dla siebie. Nie będzie to, rzecz jasna, rezultat porównywalny z dedykowanymi obiektywami, ale minimalny dystans ogniskowania na poziomie 10-15 centymetrów wystarczy do większości zastosowań. Zaletą jest również zastosowanie elektronicznej migawki, pozwalającej na osiąganie wyraźnie krótszych czasów naświetlania (nawet do 1/16000 s) niż w przypadku tradycyjnych, mechanicznych konstrukcji. W przypadku portretowania trzepoczącej skrzydłami pszczoły ma to niebanalne znaczenie.
Zdjęcia po zmroku? Tak, ale nie licz na obraz pozbawiony szumu
Jeśli decydujemy się na fotografowanie po zmroku, musimy liczyć się z wyraźnym zaszumieniem obrazu. Nie ma przebacz - bądź co bądź, fotografujemy telefonami, nie doświadczymy więc elastyczności znanej z matryc APS-C czy pełnoklatkowych. Niemniej, smartfony coraz lepiej radzą sobie z niedostateczną ilością światła zastanego. Osiągana jakość w zupełności wystarczy do publikacji w sieci.
Alternatywą jest wykorzystanie statywu i dłuższego czasu naświetlania, który pozwoli na znaczne ograniczenie szumu cyfrowego. Bardziej zaawansowane modele pozwalają na otwarcie migawki nawet na 4 sekundy. Jeśli w Waszym telefonie brakuje tradycyjnego gwintu statywowego - nic straconego. Rynek obfituje w rozmaite nakładki czy dedykowane fanom mobilnej fotografii rozwiązania (vide propozycje firmy Joby), które dostać można za niewielkie pieniądze.
Nie patrz na numerki. Patrz na zdjęcia
Smartfon smartfonowi nierówny, zwłaszcza pod kątem zdjęć. Producenci mogą obiecywać Wam na papierze złote góry - ale dopóki nie zobaczycie fotografii pochodzących z konkretnego, interesującego Was modelu, nie podejmujcie żadnych decyzji.
Warto wcześniej zwrócić uwagę na czynniki, które pozwolą wyszczególnić produkty atrakcyjne od strony oferowanej jakości obrazu. Po pierwsze, będzie to fizyczny rozmiar matrycy. Po drugie, jasność obiektywu i ewentualna stabilizacja optyczna. Po trzecie wreszcie - sensowna technologia, zarówno sprzętowa, jak i software’owa. Jeśli odhaczycie te trzy punkty i dodatkowo uda Wam się znaleźć zadowalające Was fotografie, wykonane przez innych użytkowników, będziecie mogli śmiało wybrać się do sklepu.
Materiał powstał we współpracy z: