Get Outta My Galaxy! - recenzja

Get Outta My Galaxy! - recenzja

Get Outta My Galaxy! - recenzja
Paweł Majowski
29.04.2011 05:31, aktualizacja: 29.04.2011 07:31

Zapraszam do recenzji gry, która z dziwnych powodów zamiast stać się hitem, osiągnęła tylko poziom solidny. Jeżeli kochacie zakręcone historie, to być może ten tytuł przypadnie Wam do gustu.

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o grze Get Outta My Galaxy, pomyślałem, że szykuje się prawdziwy hit. Pierwsze wrażenie jest pozytywne, a opowiedziana historia tak abstrakcyjna, jak lubię. Mechanika gry oraz system, w jakim został przedstawiony świat, robią ogromne wrażenie. Ostatecznie okazało się, że pierwsze wrażenie było nieco mylne, a gry hitem nikt raczej nie nazwie.

Zburzony spokój pożeracza skał

Bohaterem gry jest przedziwny kosmita, mający potężnych rozmiarów paszczę, która jest najważniejszą częścią jego ciała. Ponadto ma aż cztery ręce i dwie niebywale krótkie nogi. Porusza się z pewnym trudem, dlatego jego ulubionym sposobem spędzania czasu jest leniwe drzemanie na własnej planecie, a pomiędzy jedną drzemką a drugą - spożywanie sporych kamieni i fragmentów skał - jego przysmaku.

Obraz

Pewnego dnia dochodzi do spotkania z przedstawicielami obcej cywilizacji. Niejakie Wikusy, swobodnie wędrujące przez przestrzeń kosmiczną, upodobały sobie akurat tę galaktykę, w której zamieszkuje bohater gry, uważając ją wraz z kilkoma przyległymi za własność. Wikusy to zupełne przeciwieństwo głównej postaci - z wyglądu przyjemne, radosne, uwielbiające roślinność. A ponieważ pożeracz skał roślin nienawidzi, dochodzi do prawdziwej wojny światów.

Cele zabaw to poruszanie się nieprzyjemnym z wyglądu, groźnym bohaterem i eliminowanie Wikusów. Są dwa rodzaje sterowania do wyboru: akcelerometr lub używanie gałki narysowanej na ekranie.

Obraz

Zdecydowanie sposób pierwszy jest o wiele przyjemniejszy, głównie dlatego, że można palce obu dłoni skupić na likwidacji najeźdźców. Kliknięcie palcem w ekran powoduje automatyczne uderzenie w to miejsce jedną z licznych rąk.

Planety niczym z Małego Księcia

Tym, co w grze najbardziej przyciąga uwagę, jest bez wątpienia system budowy kolejnych plansz. Producent dosłownie potraktował tytuł gry, tworząc galaktykę wypełnioną planetami, po których porusza się gracz. Są to bardzo ładnie przygotowane, w pełni trójwymiarowe, stosunkowo niewielkie kule, których obejście dookoła po równiku zajmuje zaledwie kilkadziesiąt sekund. Brakuje tylko Małego Księcia wycinającego swoje baobaby - skojarzenie z tą książką nasuwa się samo.

Obraz

Na powierzchni planet często można znaleźć przeróżne konstrukcje, nie wszystkie są tak ascetyczne w swym klimacie jak ojczysta planeta bohatera. Z czasem trafia się na światy coraz bardziej porośnięte roślinnością, której pożeracz skał nienawidzi i która jeszcze bardziej utrudnia mu poruszanie się na krótkich nóżkach.

Z kolei napotkane Wikusy też bywają coraz to potężniejsze, wyposażone w przeróżne śmiercionośne narzędzia. Potrafią się ukryć w glebie tak, że ich uderzenie jest niemożliwe. Trzeba czekać, aż ponownie zdecydują się wyjść. Inne potrafią na widok bohatera dokonać ataku w stylu kamikaze, rzucić się na niego i wybuchnąć. Napotkamy też rośliny strzelające ognistymi kamieniami i trawę, od której pożeracz skał choruje. Gra zamienia się w pełne chaosu uderzenia ekranu palcami tak, by oddalić od siebie zagrożenie, zniszczyć Wikusy, nie dopuścić do siebie ich ataków, wyrywać trawę, oczyszczać drogę...

Obraz

Ale i bohater nie jest w ciemię bity i ma kilka cech przydatnych podczas zabawy. Na planszach znajdują się ciekawe bonusy, które pomagają w zabawie. Nie tylko oczywistości takie jak dodatkowe punkty życia, ale i superataki, na przykład mocne uderzenie, które likwiduje cały obszar wokół celu, lub atak polegający na wejściu pożeracza skał w trans - kręci się i niszczy wszystko, co stanie mu na drodze, samemu będąc przy tym nietykalnym.

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie...

Po wybiciu wszystkich Wikusów na planecie pojawia się coś na kształt portalu, ewentualnie teleportu do kolejnego świata. Tam zabawa zaczyna się od początku, od zera - bohater niestety nie zostaje z czasem wyposażony w kolejne umiejętności, nadające zabawie głębszego sensu.

Obraz

Same planety, tak niewielkie, okazują się też rozrywką na krótką chwilę - zaliczenie każdej z plansz nie wymaga od gracza skupienia dłuższego niż na minutę. Chodzi się dookoła i szuka Wikusów, ucieka przed atakami, krok po kroku eliminując zagrożenie. A potem od nowa. Niestety taki system budowy gry powoduje bardzo szybkie pojawienie się monotonii. Na dobrą sprawę nie ma tu nic, co mogłoby spowodować, by zaangażowanie gracza trwało dłużej niż przez pierwszych kilkanaście plansz.

Kolejne systemy słoneczne nie różnią się absolutnie niczym, poza wyglądem na mapie głównej gry. Planety zawsze są nieduże, Wikusów niewiele i łatwo je pokonać, życie traci się bardzo rzadko. Raz na jakiś czas trafi się etap, w którym trzeba nadepnąć przyciski, by otworzyć przejścia do dalszych rejonów planety, czasem nawet trzeba będzie przetransportować z drugiego jej końca klocek, który taki guzik przytrzyma.

Obraz

Takich dodatków nie można jednak nazwać pełnoprawnymi elementami logicznymi, bo wszystko, co trzeba mieć, by przejść przez planszę, jest duże, podpisane, leży na wierzchu - nie ma nad czym myśleć.

Mimo naprawdę ciekawego systemu prezentacji gry, całkiem ciekawego bohatera, przyjemnej muzyki i doskonałych odgłosów, mimo sporej dawki humoru, Get Outta My Galaxy! jest jednak tytułem tylko nieco lepszym od przeciętnego.

Powoduje u gracza maksymalne zaangażowanie, ale niestety jest ono krótkotrwałe. Zabawa nudzi się szybko, brakuje grze większego polotu w kreacji świata przedstawionego, brakuje także większej liczby przeciwników. Paradoksalnie największa siła gry - niewielkie, klimatyczne planety - jest również jej słabością.

Trudno na tak małej powierzchni zmieścić układ wymagający od gracza uwagi, spostrzegawczości i konieczności myślenia o tym, co się robi. Wystarczy iść przed siebie. Bardzo szybko znajduje się przejście, jeszcze szybciej likwiduje Wikusy, a potem już tylko wypatruje się teleportu. Spodziewałem się znacznie więcej. Koszt pobrania gry to tylko 0,79 euro, aplikacja jest kompatybilna z iPhone'em i iPadem.

Obraz

[plus] Ciekawy system budowy plansz

[plus] Niewielkie planety 3D robią doskonałe wrażenie

[plus] Przyjemne sterowanie

[plus] Mnóstwo humoru

[plus] Udane odgłosy

[minus] Niestety, gra szybko robi się monotonna

[minus] Brak polotu przy kreacji etapów i przeciwników

Źródło artykułu:WP Komórkomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)