Jak z pomocą smartfonu zdobywać warownie?

Jak z pomocą smartfonu zdobywać warownie?

Jak z pomocą smartfonu zdobywać warownie?
Paweł Ossoliński
07.10.2014 09:55, aktualizacja: 07.10.2014 11:55

...po chwili smok nadleciał znów, tym razem od północy! Minął basztę z lewej strony zawisł na chwilę w powietrzu, po czym wściekle zionął ogniem, a z trzewi wydał przerażający, ogłuszający ryk. Mój gniady wierzchowiec po raz kolejny stanął dęba, jednak twardo trzymam się w siodle.

*Chroni mnie Kryształowa Kula Polan, Czując emanujące z niej ciepło. Unoszę kryształ w górę, z każdą chwilą kamień robi się coraz gorętszy...

-"Acan...? Obudź się Panie...!?"*

Nie , to nie mój giermek... To budzik w smartfonie, który dzień wcześniej ustawiłem na godzinę 5:30.

Kolejny sen o starych, dobrych czasach został niedokończony. Nie pora jednak na narzekanie, czas wstawać i ruszać w drogę. Przede mną najpewniej ostatnia już w tym roku, słoneczna, zamkowa wycieczka rowerowa. Nie byle jaka, mam zamiar przebyć około 80 km, odwiedzając kilka naprawdę pięknych miejsc.

W sumie trochę się boję tej podróży, w końcu jestem świeżo po chorobie, a trasa jest mi nieznana. Często jednak, te najdłuższe, często nie do końca zaplanowane wycieczki pozostają w pamięci najdłużej.

W drogę!

Szósta rano to pod koniec września naprawdę chłodna pora. Odczuwalna temperatura jest około trzech stopni, więc już na początku drogi dostaję nieco w kość. Odpalam w Spotify "One Hot Minute" , rockowa sieczka Kalifornijczyków z Red Hot Chili Peppers dodaje sporo energii. Na rozgrzewkę dwadzieścia minut pedałowania w niemal całkowitej ciemności i jestem w na stacji PKP w Sędziszowie Małopolskim. Pakuję się z rowerem do ostatniego wagonu. Przede mną nieco ponad dwie godziny jazdy do Bochni, a stamtąd wyruszę na podbój małopolskich zamków.

Obraz

Pociąg rusza a ja zaczynam pisać w notatniku w telefonie relację podróży. Ciężko się jednak skupić na wprowadzaniu kolejnych zdań, wschodzące słońce wręcz zmusza do uruchomienia w telefonie aparatu i zrobienia kilkunastu klimatycznych zdjęć.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/3]

I to jest to, za co cenię najnowsze smartfony. Potrafią - przy dobrym świetle - zrobić zdjęcie o jakości niezłego aparatu cyfrowego. Dla kogoś, kto dużo podróżuje, brak konieczności zabierania aparatu jest sporym udogodnieniem. Szczególnie, że nie lubię jeździć z plecakiem - cenię sobie rowerową swobodę w każdym tego słowa znaczeniu. Zdaję się tu na naście megapikseli w kieszeni.

Obraz

Wreszcie dojeżdżam na obrzeża Krakowa. Bochnia wita bezchmurnym niebem i niemal bezwietrzną pogodą. Szybkie zakupy i tabletki na ból gardła są już w użyciu. Wolę nie ryzykować jakiegoś kryzysu w trakcie jazdy.

Ruszam na południe ku pierwszemu celowi. Jest nim zamek Nowy Wiśnicz, później udam się do do zamku Tropsztyn w Wytrzyszczce. Dlaczego akurat tam? Małopolska upstrzona jest zamkami i ruinami o wspaniałej urodzie, zaś te dwa mają opinię zabytków wyjątkowych. Na Mazowszu takich atrakcji jest niewiele.

Ustawiam nawigację. Wprawdzie do Nowego Wiśnicza jest raptem 8 kilometrów, a do Wytrzyszczki kolejne 27 km, to jednak wolę być pewien, że nie zbaczam z trasy. Kilka lat temu udogodnienia w rodzaju nawigacji były nierealnym marzeniem. Trasę wycieczki ustalałem dzień wcześniej na komputerze i rozrysowywałem sobie na kartce papieru. Nawet odpowiednia papierowa mapa była kiedyś trudno dostępnym rarytasem.

Obraz

W trakcie tych wycieczek często, bardzo często rolę nawigacji i Google Maps pełnił pan pracujący w polu lub pani pasąca krowę. Gubienie drogi było codziennością, lokalne dróżki nie raz i nie dwa w trakcie jazdy potrafiły wyprowadzić mnie w zupełnie inne miejsce niż to, gdzie miałem nadzieję się kierować. Jak wiele czasu można stracić błąkając się po opłotkach wie każdy, kto dużo jeździ rowerem.

Pierwsze kilometry

Ruszam. Pierwsze 9 kilometrów prostej drogi do Nowego Wiśnicza kosztuje mnie dużo, dużo więcej sił niż przypuszczałem. Wiele bardzo stromych podjazdów na przestrzeni kilku zaledwie kilometrów sprawia, że czuję jak puchną mi mięśnie nóg. Jeśli tak ma wyglądać cała trasa to zapowiada się niezła szkoła przetrwania.

Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżam na miejsce, zamek widać już z daleka. Czuję ekscytację. W tym roku nie odwiedziłem jeszcze tak ładnie odrestaurowanej budowli. Zwiedzone niedawno zamki w Ujeździe, Węgierce, Odrzykoniu czy Forty Twierdzy Przemyśl są częściowymi albo całkowitymi ruinami. Zamek w Wiśniczu jawi się więc jako miejsce wyjątkowe.

Obraz

W Wiśniczu zjeżdżam z głównej drogi i kieruję się w stronę niedługiego, lecz bardzo stromego i krętego podjazdu na zamek. Wokół mnie soczysta zieleń, aż prosi się żeby zrobić kilka kolejnych zdjęć.

Zamek Nowy Wiśnicz

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/7]

"Wow!" to jedyne słowo jakie wypowiadam. Jeszcze 4 godziny temu przemarznięty jechałem mając wokół siebie niemal całkowitą noc, a teraz stoję na najwyższym wzniesieniu w okolicy, rozkoszując się letnią temperaturą, pięknymi widokami piaskowej cegły i wspaniałą panoramą.

Sprawdzam Endomondo i okazuje się, że przebycie niespełna 9 kilometrów zajęło mi prawie 80 minut. To chyba mój najwolniejszy przejazd na podobnym odcinku. Usprawiedliwieniem są częste i długie przerwy na robienie zdjęć, a także naprawdę wyjątkowo ciężkie podjazdy.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/6]

Rozpoczynam zwiedzanie zamku z sympatyczną panią przewodnik. To trochę niesamowite być jedynym turystą zwiedzającym o tej porze tę wspaniałą budowlę. Dla mnie to ogromny plus.

Historia tej mającej swe początki w XIV wieku budowli robi ogromne wrażenie.

Zamek był w czasach swojej świetności jedną z najtrudniej dostępnych warowni w tym rejonie Polski. Niezwykle ciekawe są też historie o rodzie Lubomirskich, tureckich jeńcach budujących tu studnię oraz anegdoty związane z pobytami królowej Bony Sforzy, która pojawiała się tu bardzo często. Podobno jeździła osiołkiem na półtorametrowej szerokości gzymsie.

Nie omieszkam zameldować się na Facebooku. W końcu rzadko kiedy jest okazja pochwalić się znajomym, że odwiedza się tak oryginalne miejsca. A jeśli na Facebooku, to i na Instagramie również umieszczę fotkę.

Obraz

Półtorej godziny zwiedzania minęło jak jedna, krótka chwila. Kupuję kilka pamiątek i ruszam ku kolejnemu zabytkowi. Przede mną blisko 30 kilometrów do Wytrzyszczki. Obiecuję sobie jednak w duchu, że kiedyś na pewno wrócę w to piękne miejsce.

Niedostępny Tropsztyn

Ponownie uruchamiam nawigację, Spotify i Endomondo. W słuchawkach znów energetyczny rock. Tym razem trasa jest dość płaska i blisko 10 km wiejskiej, bardzo rzadko uczęszczanej drogi pokonuję w niecałe pół godziny.

Skręcam w prawo, ruch momentalnie się wzmaga. Na szczęście i tak daleko jest tu do natłoku, jaki jest chociażby pod Warszawą. Kilkanaście minut jazdy po płaskim terenie kończy się dość stromym podjazdem, który ciągnie się przez około trzy kilometry. W końcu osiągam szczyt i mogę na kilka minut dać odpocząć nogom, rozpędzając się do blisko 50 km/h i podziwiając niezwykłe widoki gór spiętrzonych wokół Dunajca.

W trakcie jazdy zwracam uwagę na wieżę, która dość mocno wyróżnia się na wzgórzu po mojej prawej stronie. Powodowany nagłym impulsem chcę skręcić w jej kierunku, jednak powstrzymuje mnie napięty plan. Jeśli zboczę z trasy, mogę nie zdążyć na pociąg powrotny, który odjeżdża po południu z Brzeska. Kontynuuję więc drogę jadąc praktycznie cały czas wzdłuż Dunajca.

Po kilkunastu minutach widzę zamek, jest naprawdę pięknie usytuowany nad wodą. Podjeżdżam w kierunku bramy, która... jest zamknięta na cztery spusty. Okazuje się, że obiekt jest czynny tylko w lipcu i sierpniu.

Zamek Tropsztyn jest własnością prywatną, więc tylko od dobrej woli właściciela zależy to, że w ogóle jest udostępniany zwiedzającym. Nie ma co ukrywać - czuję lekką złość, zawód, trochę też mam pretensji do siebie, że nie sprawdziłem w Internecie, czy zamek otwarty jest we wrześniu. Ale od czego mam smartfona? Zostało mi jeszcze trochę czasu, więc poszukam czegoś ciekawego do zwiedzenia w tej okolicy.

Plan alternatywny

Pierwsza myśl jest oczywista - wpisuję w Google dwa słowa: "wieża" i "czchów".

Momentalnie wyskakuje mnóstwo informacji o ruinach budowanego tu już w XIII wieku zamku, z którego pozostała baszta, zrekonstruowana przybudówka i część murów.

Szperając dalej natrafiam na wzmiankę o dwóch bunkrach w bliskiej odległości od ruin.

Ok. To wszystko wygląda bardzo ciekawie, więc ruszam do Czchowa i melduję się tam w ciągu kwadransa. Zjazd z drogi numer 75 będący niemalże pod samą basztą prowadzi mnie prosto pod strome wejście na wzgórze, na którym znajdują się ruiny.

Wchodzę na górę. Jest dość stromo, a przez większą część drogi nie ma żadnych barierek. Na "półpiętrze" odkrywam pozostałości po bunkrze obserwacyjnym. Drugi ma według Googla znajdować się na sąsiednim wzniesieniu, niemal w prostej linii na południe od wieży.

Po krótkim spacerze wśród drzew docieram na zamek. Dziedziniec jest stosunkowo niewielki, a teren jest tak porośnięty drzewami, że aby zobaczyć rozległą panoramę muszę wejść na wieżę.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/12]

Widok na Dunajec i jego dolinę jest wspaniały. Nic dziwnego, że w takim miejscu zbudowano zameczek, który ochraniał szlak handlowy z Węgier, a także służył za komorę celną.

Postanawiam jeszcze przez chwilę pospacerować po okolicy i zobaczyć drugi bunkier. Włączam w telefonie kompas i idę na południe. Dotarcie do bunkra zajmuje mi jednak chwilę, bo skręcam w niewłaściwą drogę i zamiast na wojskowe pozostałości trafiam na hmm... boisko piłkarskie. Wracam na rozdroże i kieruję się nieco w górę, po chwili faktycznie znajduję nieduży bunkier.

Cisza i zieleń. O ile Nowy Wiśnicz olśnił architekturą oraz niezwykłą historią, a widok z czchowskiej wieży wywołał euforię, tak to miejsce wzbudziło nastrój refleksyjny.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/3]

Powrót

Google mówi mi, że dojazd do Brzeska zajmie godzinę i sześć minut, zaś do odjazdu pociągu mam równo godzinę. Muszę więc mocno naciskać na pedały żeby nadrobić straconych kilka minut. Jeśli spóźnię się na pociąg to do domu wrócę dopiero po zmroku. Włączam grunge rocka - ostre dźwięki pomogą podnieść tempo jazdy.

Trasa do Brzeska mija szybko, wpadłem chyba w lekki trans słuchając Temple Of The Dog. Wjeżdżam na dworzec, pociąg zjawia się w ciągu kilku minut. Mimo intensywnego katowania od wczesnych godzin rannych mój telefon wciąż ma kilkadziesiąt procent baterii. To gigantyczny plus podczas moich wycieczek - w jednym miejscu mam niezbędnik w postaci przewodnika, aparatu i kamery, odtwarzacza MP3 i urządzenia do dokładnej dokumentacji podróży.

Obraz

Jeszcze tylko kilka ostatnich zdjęć popołudniowego nieba i letni cykl wypadów na zamki A.D. 2014 mogę uznać za zakończony.

Materiał powstał we współpracy z:

Obraz
Źródło artykułu:WP Komórkomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)