Złodziej i kłamca, czyli smartfon w życiu pisarza

Złodziej i kłamca, czyli smartfon w życiu pisarza

Złodziej i kłamca, czyli smartfon w życiu pisarza
Michał Radomił Wiśniewski
28.10.2014 10:43, aktualizacja: 30.10.2014 12:50

Jestem pisarzem, a więc kłamcą i złodziejem. Czego nie zmyślę, muszę ukraść. Smartfon jest do tego celu idealnym narzędziem.

Michał R. Wiśniewski (1979) – publicysta, redaktor naczelny magazynów upadłych „Kawaii” i „Anime+”, popularyzator japońskiej popkultury i fantastyki w Polsce. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, w magazynach „Pulp, „Nowa Fantastyka”, „Kmag”, „Arigato”, portalu next.gazeta.pl, a także w książkach Bond. Leksykon, Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej i Berlin – Pascal Lajt. Prowadzi blogi: Pattern Recognition (mrw.blox.pl) oraz jetlag.com.pl

W lipcu 2014 roku ukazał się „Jetlag”, moja debiutancka powieść o współczesnych trzydziestolatkach. Nie wiem czy by powstała, gdybym nie miał inteligentnej komórki. Książki oczywiście nie da się napisać na smartfonie (chyba, że jest to powieść twitterowa, jaką stworzył niedawno znany z „Atlasu Chmur” David Mitchell). Sam żmudny proces pisania, takiego czystego przelewania słów na papier (tzn. do dokumentu Worda), w moim przypadku odbył się na maszynie do pisania – wielkim, ciężkim laptopie z dużym ekranem, stojącym na biurku w pracowni na poddaszu. Sprawdził się rytuał przykucia do miejsca, oderwania od innych zajęć – na komputerze nie było nic poza przeglądarką internetową i edytorem tekstu, żadnych czasochłonnych gier i innych rozpraszaczy.

Ale pisanie książki to nie tylko stukanie w klawiaturę. Praca nad nią zaczyna się dużo wcześniej. Przejrzałem właśnie aplikację „Notatki”. 28 czerwca 2013 roku o godzinie 23:42 zrobiłem zapisek o treści „1000 gier w sapera”.

1000 gier w sapera

Obraz

To jedna z wielu takich tajemniczych notatek, które uzbierałem podczas pracy nad „Jetlagiem”. To konkretne zdanie wstukałem delikatnie naciskając wirtualne klawisze ekranowej klawiatury po tym, jak w nocnym autobusie podsłuchałem historię człowieka, opowiadającego znajomym o swojej magisterskiej prokastrynacji. Nie dość, że grał zamiast pisać, to jeszcze prowadził statystyki. Wykorzystałem ten zapisek kilka miesięcy później, tworząc na potrzeby mojej powieści postać dziennikarza. Aby ubarwić i ożywić bohatera, opisałem jak zabija nudę dyżuru windowsową gierką i „nie wie, że w życiu zagrał w Sapera ponad 9 tysięcy razy. To jakiś miesiąc życia zmarnowany na głupią grę”. To tylko jedno zdanie, ale żeby je napisać, musiałem się znaleźć w tamtym autobusie około 23:40.

Konserwatyści (i hipsterzy) nie robią notatek w smartfonach, tylko w kultowych notesach marki moleskin. Pewnie, jest coś arcyprzyjemnego i magicznego w atramencie wsiąkającym w papier, a w tarciu pióra o powierzchnię można wręcz usłyszeć szmer przelewających się w celulozową papkę myśli. To cały rytuał – wyjąć notes, pióro, otworzyć, westchnąć głęboko dumając nad głębią swoich przemyśleń – i zapisać. To nie dla mnie.

Wprawdzie umiem pisać ręcznie i nawet to potem odczytać, ale od 1989 roku, kiedy dostałem pierwszy komputer, wolę stukać w klawiaturę. Dziesięć lat później zacząłem pisać za pieniądze, próbowałem wtedy do notowania myśli używać dyktafonu – tak jak na filmach! – ale w ogóle nie zdało to egzaminu. Myśl wypowiedziana na głos gubiła się, dochodziła dodatkowa warstwa zawodnego interfejsu głosowego, jakże odległa od subtelnego połączenia umysłu z ręką. Później, zanim jeszcze nadeszła smarfonowa rewolucja, zadowalałem się Palmem Zire. Nie powiem o nim złego słowa, ale nie ma porównania – możliwości, ergonomii, totalności zastosowania.

No i jakbym wyglądał 28 czerwca 2013 roku o godzinie 23:42 podsłuchując obcych ludzi z notesem albo dyktafonem w ręku? To szpiegowska robota, a nie ma dziś lepszego szpiegowskiego sprzętu niż smarfon. Spójrz na tego kolesia z telefonem w ręku, który siedzi naprzeciwko w metrze. Co robi? Gra w grę? Wysyła sms-a? Komentuje na fejsie? Sprawdza listę zakupów? A może robi ci zdjęcie ukradkiem, kto wie, może zebrał już całą kolekcję fotek obcych ludzi, którzy posłużą mu za inspirację w pisaniu kolejnych powieści, może będzie oglądał te zdjęcia próbując zgadnąć, jaka opowieść kryje się za każdą z nieznajomych postaci, usiłując odtworzyć ich historię niczym Sherlock Holmes, ze szczegółów ubioru i akcesoriów (spójrz na tego chłopaka, ubranego w komplecik z katalogu H&M, który do lansiarskiego chlebaka przypiął sobie tanią pamiątkę z tureckich wakacji, widać, że to plastikowe gówno dużo dla niego znaczy, pewnie zabrał na tę wycieczkę mamę, która nigdy nie była zagranicą, w podzięce za lata samotnego wychowywania syna i poświęceń).

Ale jak wspomniałem, jestem nie tylko złodziejem, ale i kłamcą. Cybernetyczny notes pełen mam zatem zdań, fraz i całych akapitów, które wpadły mi do głowy, kiedy nieobecnym wzrokiem śledziłem świat za oknem. Słowa wpadają znienacka, nie wtedy, kiedy na nie czekasz, tylko w zatłoczonym tramwaju, gdy masz wolną tylko jedną rękę, już widzę ten taniec z notesem! Miejsce moleskina jest w hipsterskiej knajpce, przy ciasnym stoliku zastawionym kawą i ciastkiem z dziurką, gdzie można przez okno obserwować przepływający tłum, ewentualnie podsłuchać, o czym mówią inni bawiący się w pisarzy hipsterzy. Ale czy z takich pogaduszek można ulepić kaloryczną prozę? To pytanie retoryczne, oczywiście, że nie można. Jeśli chce się pisać o ludziach, trzeba wyjść do ludzi i poznać ludzi.

Żyję w zaawansowanej technologicznie przyszłości

Humanoid robot headed man
Humanoid robot headed man© http://www.shutterstock.com/

Z chwilą, gdy wbiłem ostatnią kropkę i tryumfalnie nacisnąłem CTRL+S, praca nad książką dopiero się zaczynała. Redakcja, korekta, recenzje, telekonferencje; decyzje, konsultacje, poprawki. Im bliżej premiery, tym więcej maili krążyło między mną a wydawcą. Jednego z nich odebrałem w Berlinie, gdy piłem kawę w knajpce przy Alexanderplatz, czekając na wieczorny koncert. Do maila załączony był plik PDF z podglądem złożonej książki i pytaniem o akceptację pewnych rozwiązań typograficznych. Dzięki smartfonowi mogłem od razu go przejrzeć i odpisać – moja wycieczka nie spowodowała zatoru w procesie wydawniczym. Dopiero po jakimś czasie, gdy pisałem artykuł z okazji trzydziestolecia cyberpunkowej powieści „Neuromancer” Williama Gibsona, dotarło do mnie, w jakiej zaawansowanej technologicznie przyszłości żyję i jak bez mrugnięcia okiem przyjmuję te wszystkie cyfrowe dobrodziejstwa. Nie mówię już o rewolucji DTP, która odesłała do lamusa wszystkie analogowe procesy drukarskie, o których w latach 80. czytałem w komiksie o Tytusie, ale jak bardzo się to zmieniło w ciągu ostatnich kilku lat. Sytuacja z berlińskiej kafejki była niewyobrażalna w roku 1984, gdy Gibson wydał swoją powieść, ale przecież i w 2004 cud mobilnego internetu był w powijakach. A tu – cała książka, w komórce, zagranicą. Szok przyszłości.

Powieść trzeba wymyślić, napisać i wydać, ale to wciąż nie koniec drogi. W dzisiejszych czasach pisarz musi być aktywny, ogarniać bloga, fejsbuka i twittera. W ramach eksperymentu założyłem konto w serwisie ask.fm, który ma sławę strony dla gimbazy, ale okazał się bardzo fajnym narzędziem promocji. Ask.fm umożliwia czytelnikom zadawanie anonimowych pytań, a mi – umieszczanie na nie odpowiedzi. Dzięki wygodniej aplikacji na komórce mogę to robić w chwilach, w których i tak nie robiłbym niczego ważniejszego.

Powieść w smartfonowej formie

Ale smartfonowa rewolucja objawiła się z jeszcze jednej, przyznam, nieoczekiwanej dla mnie strony. W jednej z pierwszych recenzji, jeszcze nie w prasie, tylko na blogu, znalazłem świadectwo czasów. Autor opisał jak w dniu premiery „Jetlaga” dostał via kanał RSS mojego bloga informację o dostępności e-booka, kupił i oczekując na znajomych zaczął czytać na komórce, planując później dokończyć na tablecie. Ale okazało się, że moją książkę doskonale czyta się właśnie na ekranie smartfona.

Obraz

Podobną opinię usłyszałem jeszcze od kilku osób. Sam na to nie wpadłem, chociaż to było oczywiste – przecież wciąż przeglądałem podglądy wydruku na małym ekranie mojej komórki. Trochę nieświadomie, a trochę ukształtowany przez to, kim do tej pory byłem, stworzyłem powieść w nowoczesnej, komórkowej formie. Rozdziały „Jetlaga” są krótkie, niektórzy doszukują się ich źródeł w blogu. To prawda, książkę napisałem podobnym stylem, którym pisałem bloga: zwięzłym, ale bogatym i gęstym. Ale – paradoks! – ów styl wypracowałem pisząc do prasy papierowej, gdzie trzeba było opanować trudną sztukę przekazywania treści w warunkach ograniczonej objętości. To internet jest workiem bez dna, gdzie na sucho uchodzi dowolne wodolejstwo; widać to zwłaszcza na blogach i Facebooku. Ten proces udanego przejścia z ciasnej przestrzeni papieru w ciasną przestrzeń ekranu komórki pokazuje, że cyfrowa rewolucja wbrew pesymistom wcale nie musi oznaczać upadku kultury piśmienniczej. Wręcz przeciwnie – ona dopiero teraz rozkwitnie na dobre!


Jakiś czas temu zacząłem pracę nad kolejną książką. Na spacerze wpadłem na znakomity pomysł, którego mógłbym użyć w otwarciu. Wyjąłem komórkę, żeby zrobić notatkę i pomyślałem sobie, że to będzie fajna anegdota zakończenie dla tego tekstu. I z tego zadowolenia zapomniałem jej zrobić, a potem pomysł zupełnie wyleciał mi z głowy. Cóż, może żyjemy w cyberpunku, ale wciąż najbardziej zawodnym elementem tej konstrukcji jest człowiek.

Materiał powstał we współpracy z:

Obraz
Źródło artykułu:WP Komórkomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)