Quibi to taki smartfonowy Netflix. Idea fajna, ale spóźniona o jakieś 10 lat [OPINIA]

Quibi to taki smartfonowy Netflix. Idea fajna, ale spóźniona o jakieś 10 lat [OPINIA]

Quibi to taki smartfonowy Netflix. Idea fajna, ale spóźniona o jakieś 10 lat [OPINIA]
Miron Nurski
18.04.2020 15:46, aktualizacja: 18.04.2020 17:49

Quibi to próba udzielenia odpowiedzi na pytanie, jak wyglądałby Netflix, gdyby smartfony były jedynymi urządzeniami służącymi do odtwarzania filmów. Problem w tym, że nie widzę powodu, dla którego ktoś miałby takie pytanie zadać. A i sama odpowiedź niekoniecznie jest satysfakcjonująca.

Po hucznych zapowiedziach, platforma Quibi wystartowała. Przypomnę, że mowa o serwisie VOD zbudowanym od podstaw z myślą o smartfonach. Pojedyncze odcinki autorskich seriali są bardzo krótkie (6-10 minut), a wideo można oglądać zarówno w orientacji poziomej, jak i pionowej.

Quibi zostało przygotowane ze sporym rozmachem. Od pierwszego dnia użytkownicy mają dostęp do profesjonalnych produkcji, których twarzami są m.in. Jennifer Loper czy Idris Elba.

Czy jest to usługa warta uwagi? Cóż, zacznimy od pozytywów.

Zmiana orientacji ekranu w Quibi robi robotę

Istotnym wyróżnikiem Quibi jest możliwość oglądania filmów poziomo lub pionowo - wedle uznania. Nie jest jednak tak, że w trybie wertykalnym oprogramowanie po prostu wycina środek kadru i wypełnia nim cały ekran. Twórcy naprawdę się napocili, by działało to jak należy.

Załóżmy, że poziomy widok obejmuje dwie rozmawiające ze sobą osoby. Po obróceniu telefonu oprogramowanie może skierować kadr na osobę, która aktualnie mówi.

Napisałem "może", bo czasem działa to inaczej. Jeśli z narracyjnych względów istotne jest, by widz obserwował obie postaci jednocześnie, w pionie mogą być wyświetlone dwa kadry jeden pod drugim.

Co w sytuacji, gdy przycięty kadr z jakiegoś powodu staje się nieczytelny? Wówczas w pionie wyświetlane jest ujęcie z zupełnie innej kamery.

Analogicznie do orientacji ekranu dostosowywana jest także chociażby pozycja napisów w czołówce. Widać więc, że ktoś włożył wysiłek w to, by dla każdego pojedynczego materiału przygotować dwie niezależne ścieżki wideo. Dzięki temu spokojnie można oglądać filmy pionowo bez poczucia, że w kadrze umyka coś istotnego.

Nawet interfejs odtwarzacza filmów został skrojony pod smartfony. Świetny jest pionowy pasek postępu, dzięki czemu wideo można wygodnie przewinąć kciukiem.

To wszystkie jest OK. Ale.

Po chwilowym zachwycie dochodzę do wniosku, że takie podejście lepiej sprawdziłoby się 10 lat temu

Cofnijmy się pamięcią do 2010 roku. Najnowszy iPhone 4 ma 3,5-calowy ekran. Nie dość, że panel sam w sobie jest mikroskopijny, to jeszcze przez nietypowe proporcje 3:2 kinowe filmy wyglądają na nim tak:

Obraz

Na tym nie koniec problemów. Streaming wideo dopiero raczkuje, więc dostęp do dużych produkcji jest zwyczajnie utrudniony. Sytuacji nie ratują skromne pakiety danych oferowane przez operatorów, a i sama prędność internetu w sieci 3G pozostawia wiele do życzenia.

Gdyby Quibi zadebiutowało w tym momencie, to byłoby coś. Krótkie odcinki i format dostosowany do smartfonowych ekranów można by uznać za próbę obejścia technologicznych ograniczeń. A teraz?

Teraz nie po to mamy wypasione smartfony, by zadowalać się filmowymi ochłapami

Telefony z ekranami 6- czy nawet blisko 7-calowymi nikogo dziś nie dziwią. Panele coraz częściej mają wydłużone proporcje, dzięki czemu kinowe filmy kinowe wyglądają na nich dobrze. Jakość wyświetlanego obrazu w wielu przypadkach deklasuje drogie telewizory, a 4G i ogromne paczki danych sprawiają, że oglądać wideo w wysokiej rozdzielczości można niemal zawsze i wszędzie.

Obraz

W mojej ocenie zaletą aktualnej sytuacji rynkowej jest to, że dziś każdy może w wolnej chwili komfortowo chłonąć na telefonie seriale z wielomilionowymi budżetami i filmy, które dopiero co zeszły z sal kinowych.

W dzisiejszych czasach Quibi wygląda mi na próbę rozwiązania problemów, które od dawna nie istnieją. Owszem, możliwość oglądania filmu w dowolnej orientacji jest fajna, ale czy niezbędna? No nie wiem. Ja i tak wolę widok horyzontalny, a obrócenie telefonu nie jest dla mnie żadnym wysiłkiem.

Quibi może się bronić jedynie treściami, ale niestety cena usługi jest zabójcza

Miesięczny abonament wynosi aż 37,99 zł. To bardzo, baaardzo dużo jak na serwis z garstką miniprodukcji.

Podstawowy plan Netfliksa kosztuje 4 zł mniej. HBO GO aż 18 zł mniej. A obie te platformy wypełnione są po brzegi wysokiej jakości filmami i serialami, a nie kilkuminutowymi filmikami.

Na temat samych treści dostępnych w Quibi nie chcę się rozwodzić, bo nie czuję się wystarczająco kompetentny. Wspomnę jedynie, że od kilku serialu się odbiłem, ale "The Stranger" - choć nieprzesadnie ambitny - wciągnął mnie na tyle, że pewnie wykorzystam darmowy okres próbny, by obejrzeć cały sezon (co zajmie 50 minut).

Słowem - za późno, za drogo, wracam do Netfliksa. Niemniej polecam apkę zainstalować choćby po to, by rzucić okiem na poziomo-pionowe filmy. To mimo wszystko dość ciekawe doświadczenie.

Źródło artykułu:WP Komórkomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)