Wideorozmowy miały być rewolucją, ale używamy ich rzadko. Dlaczego?

Wideorozmowy miały być rewolucją, ale używamy ich rzadko. Dlaczego?

Wideorozmowy miały być rewolucją, ale używamy ich rzadko. Dlaczego?
Jan Blinstrub
01.04.2013 10:52, aktualizacja: 01.04.2013 12:52

Lata temu, gdy w sprzedaży pojawiały się pierwsze telefony z kolorowymi wyświetlaczami i zewnętrznymi (!!!) aparatami fotograficznymi, dużo mówiło się o tym, jak nowe urządzenia i wdrażana wtedy szybka transmisja danych zmienią sposób, w jaki komunikujemy się ze sobą. W tamtym czasie nie ja jeden sądziłem, że możliwość dołączania zdjęć do wiadomości tekstowych i prowadzenia wideorozmów rozpoczną rewolucję.

Wiadomości multimedialne długo czekały na swoje pięć minut i tak naprawdę nigdy się nie ich doczekały. W 2004 roku niewielką liczbę wysłanych MMS-ów tłumaczono niewiedzą użytkowników. Dziś wysyła się je dokładnie tak samo jak  SMS-y, a nadal wolimy te drugie. W 2011 roku wysłaliśmy 55 mld wiadomości tekstowych a tylko 338 mln MMS-ów. Nie spodziewam się radykalnego zwiększenia tej liczby, tym bardziej, że obecnie konkurują one także z komunikatorami internetowymi i mediami społecznościowymi, do których dostęp oferuje niemal każdy nowy telefon.

A co z rozmowami wideo?

Już w XIX wieku możliwość transmitowania dźwięku i obrazu na odległość rozpalała wyobraźnię miłośników fantastyki. Graham Bell przewidywał, że „pewnego dnia człowiek rozmawiający przez telefon będzie widzieć rozmówcę niezależnie od odległości”. Eksperymentalne urządzenia do połączeń z obrazem pojawiły się jeszcze przed wojną. Komercyjnie sprzęt tego typu zadebiutował na większą skalę w drugiej połowie XX wieku.

Wideopołączenia w sprzęcie mobilnym stały się możliwe wraz z premierą sieci UMTS w minionej dekadzie. W 2004 Piotr Celiński w magazynie Twoja Komórka  napisał:

Musimy się odzwyczaić od trzymania telefonu przy uchu, chyba że chcemy, by ktoś nam do niego zaglądał. Zapomnieć należy również o kłamstewkach, gdzie jesteśmy, chyba że ustawimy się na odpowiednim tle i nie damy się sprowokować do odwrócenia.

Od opublikowania tekstu Celińskiego minęło 9 lat a my wciąż rozmawiamy trzymając telefon przy uchu. Więcej, choć wideopołączenia były wprowadzane na rynek jako jedna z sztandarowych funkcji, które stały się dostępne dzięki sieci UMTS, dziś większość nowych smarfonów ich nie obsługuje. Powiecie zapewne, że wideorozmowy można prowadzić każdym telefonem z kamerą nad ekranem. Prawda, ale w większości wypadków będzie się ona odbywać przez aplikację, a nie natywną funkcję urządzenia. To bardzo istotna różnica.

Wideoczat czy wideopołączenie?

Obraz

Niemal wszystkie umożliwiają natomiast rozmawianie przez programy takie jak Skype czy Talk Google. Wystarczy, że urządzenie (nie koniecznie smartfon) ma dostęp do sieci 3G lub WiFi i jest wyposażone w kamerę do wideorozmów. Do połączenia nie są potrzebne dodatkowe usługi operatora, ale rozmowa, jeśli jest realizowana za pośrednictwem sieci komórkowej, zmniejsza liczbę megabajtów w pakiecie lub wiąże się z dodatkowymi opłatami za transmisję danych.

Wideorozmowy na różnych platformach

Choć dostępny w urządzeniach Apple FaceTime jest połączony z dialerem i przypomina funkcję natywną, to korzystanie z niego wiąże się zazwyczaj z naliczaniem opłat za transmisję danych. FaceTime to w gruncie rzeczy zintegrowana z systemem aplikacja typu Skype. W niektórych krajach operatorzy nie obciążają użytkowników kosztami za pobrane przez nią megabajty, ale raczej nie możemy oczekiwać, że inni pójdą ich tropem. Po co dawać coś za darmo, skoro można na tym zarobić?

Także smartfony z Windows Phone nie obsługują natywnych wideopołączeń. Standardową aplikacją do komunikacji wideo jest po prostu Skype.

Wiodących aplikacji umożliwiających rozmowy wideo jest co najmniej kilka. To dobrze, że użytkownicy mają wybór, ale niekompatybilność programów jest jedną z przeszkód leżących na drodze do popularyzacji komunikacji z wykorzystaniem wideo. Jednak nie najpoważniejszą.

Wciąż niedoskonała technologia

Obraz

Żeby przeprowadzić rozmowę wideo, trzeba mieć dostęp do sieci 3G lub WiFi. To dość istotne ograniczenie, bo wiele miejsc nadal nie jest pokryta zasięgiem szybkiego internetu mobilnego.

Z nowych technologii korzystamy chętnie, gdy są przydatne i nie sprawiają problemów. Połączenia wideo wciąż nie są wystarczająco stabilne a żeby je nawiązać trzeba za każdym razem sprawdzać, czy telefon jest w zasięgu sieci 3G. To wystarcza, by skutecznie odstraszyć większość użytkowników, która potencjalnie mogłaby ich używać. Na tym jednak nie koniec. Ważniejsze od niedoskonałości technologii są kwestie natury psychologicznej.

Czy naprawdę chcemy się oglądać?

Połączenie wideo jest niemal tak angażujące, jak rozmowa w realu. Wymusza pełną koncentrację na temacie rozmowy oraz rozmówcy i obnaża kontekst komunikacyjny (zdarzyło wam się kiedyś powiedzieć w rozmowie telefonicznej, że jesteście w drodze na spotkanie, choć wciąż byliście w domu?). Okazuje się, że nie zawsze mamy ochotę poświęcać tyle uwagi komunikacji. Zresztą bardzo często nie musimy. W większości wypadków rozmowa telefoniczna w zupełności wystarcza, by przekazać lub uzyskać informacje. A skoro wystarcza, to po co pokazywać się przed kamerą? Pominę fakt, że niemal nikt nie wygląda korzystnie na obrazie przechwytywanym przez niewielki obiektyw do wideorozmów.

Co dalej?

Gdy jakość połączeń zostanie poprawiana i pojawią się standardy transmisji, dzięki którym przestanie mieć znaczenie to, jakiej aplikacji używamy do komunikacji, wachlarz zastosowań i popularność wideorozmów zwiększą się.

Materiał powstał we współpracy z

Obraz
Źródło artykułu:WP Komórkomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)