Ciemna strona aktualizacji oprogramowania. Wszyscy jesteśmy beta-testerami

Ciemna strona aktualizacji oprogramowania. Wszyscy jesteśmy beta-testerami
Miron Nurski

17.05.2018 13:40, aktual.: 17.05.2018 21:33

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

To, że oprogramowanie telefonu może zostać w każdej chwili zaktualizowane przez producenta, ma wiele zalet. Firma może dodawać nowe funkcje czy zabezpieczenia nawet kilka lat po wypuszczeniu urządzenia na rynek. Jest też jednak ciemna strona medalu.

Jeszcze kilkanaście lat temu aktualizowanie oprogramowania telefonów nie było powszechną praktyką. Tzn. w teorii niektóre firmy wypuszczały drobne usprawnienia, ale cały proces był na tyle skomplikowany (wymagało to połączenia telefonu z komputerem), że mało kto zawracał sobie tym głowę. Kupowało się telefon i używało w niezmienionej formie przez lata.

Miało to jedną zaletę: telefon musiał być w dniu premiery dopracowany do perfekcji

Brak możliwości łatwego usunięcia niedoróbek sprawiał, że niedoróbek być nie mogło.

Gdyby Nokia 3310 w wyniku głupiego błędu nie była w stanie - powiedzmy - odbierać SMS-ów w latach przestępnych, byłaby to katastrofa, która prawdopodobnie skończyłaby się zakrojoną na szeroką skalę akcją serwisową lub nawet wycofaniem produktu ze sprzedaży. Dziś błędy tego pokroju się zdarzają.

Oczywiście kiedyś o stabilność zadbać było łatwiej ze względu na to, że telefony były po prostu bardziej prymitywne. Wiecie, łatwiej jest unikać literówek podczas składania kilkuzdaniowego tweeta, niż w trakcie pisania książki. Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego dawniej komórki były bardziej niezawodne.

Dziś w dniu premiery telefon dopracowany po prostu być nie musi

I w zasadzie nigdy nie jest. Wiele telefonów przewija się przez moje ręce krótko po sklepowej premierze lub nawet przed. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałem do czynienia ze smartfonem, w którego oprogramowaniu nie doszukałbym się niedoróbek.

Zazwyczaj są to błahostki pokroju nachodzących na siebie ikon, ale i zdarzają się poważniejsze problemy jak bootloopy czy wysypujące się apki.

Tak się zachowuje telefon za 5000 zł. Bo może
Tak się zachowuje telefon za 5000 zł. Bo może

Obecne smartfony są w stanie same wysyłać producentowi raporty o błędach, dlatego tego typu wady są w znakomitej większości dość szybko usuwane. I w tym niestety tkwi istota problemu z aktualizacjami.

Wszyscy jesteśmy beta-testerami

Testowanie oprogramowania przed wypuszczeniem telefonu na rynek to czasochłonny i - przede wszystkim - kosztowny proces. Trzeba uwzględnić tysiące scenariuszy użycia, bo niektóre błędy występują w ściśle określonych warunkach (np. aplikacja B przestaje działać, jeśli wcześniej używało się aplikacji A).

Dlatego firmy coraz rzadziej podchodzą do tego tematu jakoś wybitnie skrupulatnie. Po co opłacać zespół programistów, jeśli wystarczy wprowadzić telefon na rynek, by tysiące osób rozpoczęły poszukiwania błędów za własne pieniądze? Potem wystarczy tylko szybko przygotować łatkę i udawać, że problemu nie było.

Podobnie wygląda zresztą testowanie samych aktualizacji

Często nowe oprogramowanie, w którym usunięto wyłapane przez użytkowników błędy, wprowadza nowe problemy.

Opis nowości w tej aplikacji jest równie zabawny, co prawdziwy
Opis nowości w tej aplikacji jest równie zabawny, co prawdziwy

Głośny był przypadek aktualizacji iPhone'ów do systemu iOS 8.0.1, w której usunięto m.in. drobny problem z klawiaturą ekranową. Niestety to samo oprogramowanie wyłączało przy okazji czytnik linii papilarnych oraz moduł GSM, przez co smartfony - do czasu wypuszczenia kolejnej łatki - były bezużyteczne.

Najgorsze jest to, że aktualizacja może rozwiązać nawet problemy sprzętowe

W 2015 roku na rynek trafiło sporo smartfonów że Snapdragonem 810 - owianym złą sławą układem, który miał tendencję do przegrzewania się.

Niektórzy producenci zdecydowali się na wypuszczenie aktualizacji oprogramowania, która "rozwiązywała" ten problem. W jaki sposób? Poprzez obniżenie taktowania procesora i w efekcie spowolnienie telefonu.

W roku 2016 na rynek trafił Pixel, czyli pierwszy smartfon Google'a. Przez wadliwą optykę aparatu, na robionych nim zdjęciach pojawiały się paskudne flary. Co zrobił Google? Wypuścił łatkę, po zaktualizowaniu której oprogramowanie cyfrowo usuwało refleksy ze zdjęć.

Obawiam się, że do takich sytuacji będzie dochodziło coraz częściej, bo perspektywa szybkiego i taniego usuwania nawet sprzętowych niedoróbek pozwala robić telefony na odwal. Jak musi wyglądać kontrola jakości w sytuacji, gdy na półkach sklepowych ląduje telefon za ponad 3000 zł, którym nie da się zrobić niezapaskudzonego zdjęcia pod światło?

Aktualizacje pozwalają usuwać problemy, które - gdyby aktualizowanie telefonów nie było możliwe - nie miałyby prawa istnieć.

Źródło artykułu:WP Komórkomania
Komentarze (1)