Czy Google Play to coś więcej niż tylko zmiana nazwy?
Gdy świat entuzjastów technologii niecierpliwił się przed zeszłotygodniową premierą iPada 3 (dziś znanego już jako Nowy iPad), Google chyba zapragnął uszczknąć trochę uwagi koledze z Cupertino. Dzień przed prezentacją Apple'a uderzył z informacją, której publikacja w każdym innym terminie prawdopodobnie nie przeszłaby bez echa. Chodzi oczywiście o Google Play.
Gdy świat entuzjastów technologii niecierpliwił się przed zeszłotygodniową premierą iPada 3 (dziś znanego już jako Nowy iPad), Google chyba zapragnął uszczknąć trochę uwagi koledze z Cupertino. Dzień przed prezentacją Apple'a uderzył z informacją, której publikacja w każdym innym terminie prawdopodobnie nie przeszłaby bez echa. Chodzi oczywiście o Google Play.
Jeżeli jednak Wasze serce jest nadgryzione i przeoczyliście ten drobny fakt lub całkowicie nie ruszają Was informacje dotyczące zielonego robocika, spieszę z wyjaśnieniem. Google Play to krok giganta z Mountain View w kierunku unifikacji usługi i stworzenia jednego, spójnego ekosystemu, który będzie zapewniał rozrywkę w jednym miejscu.
Już wcześniej dało się odczuć, że Google wkracza na każdą płaszczyznę naszej aktywności i rozrywki. Mamy google'owego maila, google'owy system w telefonie, nierzadko korzystamy z google'owej przeglądarki, by wyszukiwać frazy przez Google'a. Ale pamiętajmy, że gdzieś tam za oceanem są inne usługi, które przeciętny Polak (czy nawet Europejczyk, bo Google skutecznie olewa takie rynki jak Francja czy Niemcy) zna tylko z mitów. Są to Google Books, Google Music, które teraz wraz z Android Marketem zostały spięte klamrą, a do ich nazw dodano nieambitne wtrącenie „Play”.
Co to oznacza dla użytkownika znad Wisły? Kompletnie nic, no chyba że uznamy za istotną zmianę nazwy z "Android Market" na "Google Play" oraz przemeblowanie głównego menu tej aplikacji. W tym momencie chciałbym zgodzić się z Przemkiem Pająkiem ze Spider's Web, który słusznie zauważył, że całkowite wyeliminowanie nazwy "Android Market" jest nietrafionym pomysłem.
Pamiętajmy, że AM to nie tylko sklepik, ale też marka, którą każdy użytkownik smartfona z zielonym robickiem zna. Podczas gdy producenci pchają na nasze maszynki kupę oprogramowania, które często ignorujemy, Android Market był dogmatem każdego sprzętu, rzeczą pewną i stałą, oazą, do której wybieraliśmy się po podstawowe programy instalowane z przyzwyczajenia. To nie jest jakiś szczególny problem, bo przestawienie się na Google Play to chwila, więc zapewne za parę miesięcy raczej mało osób będzie pamiętało o Android Markecie.
Myślę, że nawet teraz niewiele osób odnotowało zmianę logo w przeglądarkowej wersji sklepiku. Tylko nie umiem zrozumieć, dlaczego Google tak łatwo i bez zapowiedzi ubija markę, na którą pracował ponad 3 lata. Naprawdę można było zebrać te usługi, nie zmieniając nazwy i nie odcinając się od przeszłości. Skąd więc tak radykalny krok? Czyżby Google szykował coś więcej? Rozwinięcie idei marketu w tak znaczącej skali, że zmiana nazwy i otoczki nabierze sensu? Byłbym naprawdę mile zaskoczony.
Kończąc ten festiwal zrzędzenia, chciałbym poklepać wujka Google'a po plecach, bo patrząc globalnie, to dobry krok. Unifikacja tych usług, umieszczenie ich w jednym miejscu, dorzucenie chmury i fajnych opcji na pewno wzbogaci doznania płynące z korzystania z ekosystemu Google'a. Użytkownicy w USA dostali alternatywę dla tego, co stworzyły Amazon czy Apple. Pozostaje pytanie, czy sklepiki Google'a są konkurencją dla tych firm.
Niezależnie od tego, czy Google Play Books, Music, Movies odniosą komercyjny sukces, czy nie, unifikacja tych usług i ułatwienie nam (a raczej im) korzystania z nich na pewno wyjdzie na plus. Apple pokazał, jak stworzyć ekosystem usług, który przyciągnie użytkownika, zachęci i sprawi, że korzystanie i zostawianie gotówki będzie przyjemnością.
Myślę, że Google zdał sobie sprawę, że mija się z celem oferowanie czegoś innego, przeciwnego (jak Android i iOS), skoro wizja Jabłka działa. Wolałbym jednak, żeby za tą zmianą był ukryty jakiś przemyślany, szeroko zakrojony plan. Żeby to był ciąg zmian, który w przyszłości zaowocuje sprawnie działającą i przyjazną obsługą, wykorzystującą schemat na swój google'owski sposób. Rewolucja? Raczej dostosowanie się do rynku i drobna ewolucja, zwiastująca dobre pomysły i przemiany.
Co ja mam z tego? SwiftKey X za 1,5 zł, ot co. Rewelacyjny deal, tak jak reszta promocji związana z uruchomieniem Google Play. Z drugiej strony dalej nie mogę się pogodzić z kretyńskim ograniczeniem: jeżeli nie mam smartfona, który obsłuży daną aplikację, to nie mogę jej kupić. I nikt w Mountain View nie może zrozumieć, że ja chcę, naprawdę chcę wydać moje pieniądze na tę właśnie grę!
Poza tym nie rozumiem, co kierowało przedstawicielami Google'a, gdy wybierali termin publikacji takiej informacji. Bez żadnej zapowiedzi, bez podkręcania hype’u, dzień przed premierą nowego iPada (teraz nie wiem, czy mam to pisać wielką literą, czy małą), gdy oczy całej elektronicznej branży są skierowane na Apple'a.
Efekt tego jest dosyć prosty do przewidzenia. Zamieszanie godne co prawda niewielkiej uwagi, przeszło całkowicie bez niej. Ludzie tylko chwilę o tym mówili, nawet po fandroidach to spłynęło. Dziś po moim artykule znów szum na chwile się podniesie, chociaż w 90% będzie on orbitował wokół mojego całkowitego braku talentu pisarskiego.
Podobał mi się ten ruch Google'a i mam nadzieję na więcej, a przede wszystkim na udostępnienie wszystkim użytkownikom smartfonów z Androidem wszystkich usług z nim związanych (jak wspomniałem, Books, Music, Movies). Na opanowanie czołowych producentów w kwestii aktualizacji już nawet nie liczę, ale z całego serca życzę na przyszłość trochę lepszego wyczucia marketingowego przy wprowadzaniu takich zmian.