Czy ładowarka do telefonu może zabić? Anatomia tragedii w Lęborku
Krótko: niestety tak, co zresztą dobitnie potwierdza tytułowy przypadek. Niemniej sprawa nie należy do oczywistych.
13.04.2021 | aktual.: 13.04.2021 11:27
Przypomnijmy, w poniedziałek rano internet obiegła tragiczna informacja o śmierci 17-latki z Lęborka, która zginęła wskutek porażenia prądem, wywołanego przez upuszczony do wanny telefon. Jak ujawniła asp. Marta Szalkowska, cytowana przez Polsat News, w momencie zdarzenia urządzenie było podłączone do ładowarki, co od razu wielu komentatorów uznało za bezpośrednią przyczynę wypadku.
Niemniej szybko zaczęły pojawiać się pytania, z tym zasadniczym na czele: czy ładowarka do telefonu naprawdę może zabić? Rozpoczęto publiczną debatę nad rezystancją ciała, napięciami dotykowymi i ostatecznie bezpieczeństwem elektroniki. Zatem, zastanówmy się i rozważmy możliwe scenariusze, przynajmniej w teorii.
Szczegóły historii 17-latki są niejasne
Na dobrą sprawę nie wiemy, czy bezpośrednią przyczyną zgonu 17-latki istotnie było porażenie prądem. Możliwy jest bowiem scenariusz, w którym pechowa dziewczyna, odczuwszy niegroźną iskrę, wpadła w panikę i zachłysnęła się wodą. Tym samym utonęła, a telefon i ładowarka tylko zainicjowały dramat, ale nie zabiły sensu stricto.
Niemniej, przyjmując wersję ze śmiertelnym porażeniem, przede wszystkim trzeba powiedzieć jedno: również jest prawdopodobna. I wcale nie potrzeba do tego jakiejś kosmicznej szybkoładowarki, jak to spekulowali internauci w komentarzach, podającej na wyjściu kilkadziesiąt woltów. Zabić może nawet podstawowy zasilacz USB, znany z najtańszych modeli telefonów. Kwestia okoliczności.
Więc tak, ładowarka może być groźna
Typowy profil prądowy zasilacza USB to 5 V/1 A. Wprawdzie zabić może już prąd o natężeniu dziesięciokrotnie niższym, ale chroni nas rezystancja ciała, która nawet w pesymistycznych scenariuszach sięga 1 kΩ. Jak te wartości mają się do siebie, można wyliczyć z prawa Ohma [R=U/I]. Na przebicie skóry nie ma szans.
Problem w tym, że wiele smartfonowych ładowarek jest urządzeniami niezwykle prymitywnymi. Nie mają tzw. bariery galwanicznej, przez co należy rozumieć brak izolacji wyjścia od sieci. Deklarowane napięcie występuje pomiędzy pinami na złączu USB i krzywdy - podkreślam raz jeszcze - nie zrobi, ale w chwili wrzucenia podłączonego telefonu do wanny powstaje zupełnie nowy obwód i tu już robi się niebezpiecznie.
Obwód ten rozciąga się od przewodu fazowego, poprzez ładowarkę, telefon i wodę, w końcu ciało człowieka, aż po samą wannę. Prąd przemienny z natury jest groźniejszy dla człowieka od prądu stałego i już przy 50 mA sieje w organizmie prawdziwe spustoszenie prowadząc do nieodwracalnych zmian, a tu mamy 230 V z sieci i bariera ochronna w postaci skóry musi ulec [R=4,6 kΩ].
Zatem, czy ładowarki wymagają zmiany?
Nie - po prostu nie są tworzone z myślą o zastosowaniach ekstremalnych, a tak należy mówić o korzystaniu z ładującego się smartfona w wannie pełnej wody. Poza tym stworzenie dobrej bariery galwanicznej AC/DC wcale nie jest takie proste. Można to zrobić chociażby za pomocą tranzystora bądź kondensatorów typu Y, ale jedno i drugie rozwiązanie jest relatywnie drogie i widocznie zwiększyłoby gabaryty ładowarki.
Zasilacze izolowane galwanicznie stosuje się na przykład w aparaturze biomedycznej, gdzie - nawiasem mówiąc - stanowią wymóg obowiązującej normy przeciwpożarowej IEC 60601-1. W konsumenckiej elektronice wymagane nie są. Pamiętając o tym, wszystkie urządzenia podłączone do sieci należy bezwzględnie trzymać z dala od wody.