Chwila, czy ja właśnie zobaczyłem telefon, w którym aparat uruchamia się brudząc obiektyw?
Od czasu do czasu na rynek trafia smartfon uzbrojony w funkcję, która zmienia zasady gry. Nagle wszyscy zadają sobie pytanie "jak mogliśmy bez tego żyć?". Jeden z dodatków w Galaxy A8s może i nie jest taką funkcją, ale i tak warto o nim wspomnieć.
12.12.2018 | aktual.: 12.12.2018 14:40
Galaxy A8s to pierwszy smartfon na rynku mający w ekranie dziurę skrywającą aparat do selfie. Wiadomo już, że podobne rozwiązanie trafi także do Galaxy S10 i wybranych smartfonów konkurencji.
Nie można wykluczyć, że otwór będzie w 2019 tym, czym w 2018 było wcięcie. Czyli [del]wrzodem na d[/del] jednym z głównych trendów designerskich.
Samsung zdaje się być bardzo dumny z tego rozwiązania. Na wiele tygodni przed oficjalną premierą Galaxy A8s gigant chwalił się, że będzie on pierwszym smartfonem nowego typu. Myli się jednak ten, kto uważa, że dziura nie ma żadnych praktycznych zastosowań.
Dzięki otworowi w ekranie wystarczy upieprzyć obiektyw, by zrobić sobie selfie
Na premierze, która odbyła się w Państwie Środka, pojawił się chiński serwis GalaxyClub, którego redaktorzy mieli okazję spędzić dłuższą chwilę z urządzeniem.
Odkryli oni, że Samsung zaimplementował innowacyjny sposób na uruchamianie przedniego aparatu bezpośrednio z ekranu blokady. Wystarczy upieprzyć jego obiektyw tłustym paluchem.
Magia? Bynajmniej. Wbrew pozorom to tylko technologia.
A tak na poważnie...
OK, prawdopodobnie na gest reaguje na tyle duży fragment ekranu, że aparat da się uruchomić bez konieczności dotykania go. Niemniej jest to rozwiązanie tak niemożebnie głupie, że witki opadają.
Po pierwsze - gdy trzyma się telefon w prawej ręce, lewa górna krawędź wyświetlacza jest fragmentem najbardziej oddalonym od kciuka, więc i najtrudniej dostępnym. A mówimy o telefonie z 6,4-calowym ekranem, który styka się z górną krawędzią obudowy. To prowadzi do oczywistego wniosku: nie da się zaimplementować mniej wygodnego gestu. Po prostu fizycznie się nie da.
Po drugie - ten sam telefon ma zaimplementowane o wiele lepsze rozwiązanie. Na dole ekranu blokady znajdują się skróty do latarki i aparatu głównego. Jeśli ktoś uznał, że skrót do aparatu do selfie jest tak bardzo potrzebny, wystarczyło umieścić tam trzecią ikonkę. Miejsca jest pod dostatkiem.
Po trzecie - nawet jeśli założymy, że taki sposób uruchamiania aparatu jest wygodny, nie ma totalnie żadnego powodu, dla którego funkcja ta nie mogłaby działać w klasycznych smartfonach bez dziur w ekranach. A jednak nie działa.
No i dochodzi do tego ryzyko ubrudzenia aparatu. To tak jakby odtwarzacz muzyki uruchamiało się polewając głośnik wodą.
To już się robi absurdalne
Jedyną zaletą otworu jest to, że pozwala zrobić telefon z bardzo małymi ramkami, który nie jest pozbawiony przedniego aparatu. I tyle. Cała filozofia.
Ale ktoś w Samsungu uznał, że to za mało. Że trzeba wmówić klientom, że otwór wnosi jeszcze jakąś wartość dodaną. Coś, czego inne telefony nie mają. Ten ktoś sięgnął tym samym granicy absurdu, implementując najgłupszą funkcję jaką widział świat.
Akurat w tym przypadku skończyło się na funkcji, za którą nikt płakać nie będzie. Następne w kolejce może być jednak przydatne rozwiązanie, z którego sztucznie okrajane będą inne smartfony. Zresztą to już się dzieje.
Flagowe samsungi z zakrzywionymi ekranami mają funkcję, która pozwala wysunąć z krawędzi panelu panel z przydatnymi skrótami. Nie ma przecież żadnego powodu, dla którego nie mogłoby to działać także na telefonach z płaskimi panelami. Sytuacja jest analogiczna - próba przekonania klientów, że zmiana sprzętowa rozszerza funkcjonalność urządzenia.
Patrzenie jak Samsung, Huawei i Honor wypuszczają telefony, których cały marketing oparty jest na otworze w ekranie, jest męczące. Przecież kompromis ("nie umiemy jeszcze zrobić prawdziwego bezramkowca, więc zróbmy dziurę") sprzedawany jest jako atut. Takim samym kompromisem jest wcięcie, ale przynajmniej nikt (prawie) nie promuje go jako największej zalety telefonu.