Z tą usługą wiązałem wielkie nadzieje, ale Google właśnie udowodnił, że nie traktuje jej poważnie

Z tą usługą wiązałem wielkie nadzieje, ale Google właśnie udowodnił, że nie traktuje jej poważnie

Shutterstock
Shutterstock
Miron Nurski
14.05.2015 13:50, aktualizacja: 19.05.2015 10:36

Platforma Google Fit była jedną z najgorętszych nowości zapowiedzianych podczas ubiegłorocznej konferencji Google I/O. Za kilkanaście dni rusza tegoroczne I/O, a Google Fit jak było beznadziejne, tak beznadziejne jest nadal.

Na oficjalnym blogu Androida pojawiła się informacja, że usługa Google'a została wzbogacona o nowe funkcje. Dodano m.in. fitową tarczę zegara dla Androida Wear, ale najważniejszą nowością jest - uwaga - przeliczanie pokonanych kroków na dystans i spalone kalorie.

Google Fit
Google Fit

Tym, którzy nigdy nie mieli przyjemności korzystać z aplikacji fitness i nie rozumieją wagi tej aktualizacji, polecam wyobrazić sobie twórców stworzonego z rozmachem komunikatora, którzy wiele miesięcy po jego wydaniu informują, że nowa wersja pozwala nie tylko odbierać, ale i wysyłać wiadomości.

Nie, nie przesadzam. Od połowy 2013 roku przetestowałem mnóstwo akcesoriów i aplikacji do lifeloggingu i - nie licząc Google Fit - nie spotkałem się z niczym, co nie wyświetlałoby informacji na temat spalonych kalorii i przebytego dystansu. Mówimy o usłudze monitorującej aktywność i ciężko wyobrazić sobie bardziej podstawową funkcję niż, cóż, monitorowanie aktywności. To, że wspomniana funkcja pojawiła się tak późno, pokazuje tylko, jakie Google ma podejście do swojej hucznie zapowiadanej platformy.

Dlaczego mam o to taki ból d***?

Jestem fanem lifeloggingu, bo to jedyna rzecz na świecie, która potrafi mnie zmotywować do ruchu. Lubię ponadto wiedzieć, ile ruszałem się w marcu, a ile w kwietniu, żeby na bieżąco śledzić postępy i wyciągać wnioski. Nikt nie stworzył jeszcze lifeloggingowego kombajnu, dlatego korzystam z kilku usług i akcesoriów jednocześnie. Mój obecny zestaw wygląda tak:

  • Xiaomi Mi Band - tania opaska monitorująca aktywność i sen o ultrawyajnej baterii, którą noszę 24 godziny na dobę;
  • UP by Jawbone - tę apkę mam zainstalowaną na smartwatchu. Robi z grubsza to samo, co Mi Fit, ale dane na temat ruchu wyświetla w sposób bardziej szczegółowy i jednocześnie przejrzysty;
  • Endomondo - aplikacja, której używam do rejestrowania konkretnych ćwiczeń;
  • S Health - samsungowa usługa, która jest zintegrowana z interfejsem mojego telefonu i jako jedyna z wymienionych zapisuje dane dotyczące stężenia tlenu we krwi.

Wcześniej używałem także aplikacji MyFitnessPal (monitorowanie zjedzonych posiłków), opasek Sony SmartBand i Gear Fit oraz klipsa Fitbit Zip.

Xiaomi Mi Band
Xiaomi Mi Band

Korzystanie z wielu usług wiąże się z koniecznością codziennego zaglądania do wielu podobnych aplikacji, co na dłuższą metę mija się z celem. Rozwiązaniem tego problemu miało być właśnie Google Fit, którego zadaniem jest gromadzenie danych pochodzących z innych platform. Miało, bo żadna usługa jakiej kiedykolwiek używałem do dziś z Google Fit nie współpracuje.

Gdy natomiast spojrzymy na konkurencyjną platformę Apple Health, ciężko znaleźć usługę, która by z nią nie współpracowała. Apple'owi udało się znaleźć poważnych partnerów i zbudować ekosystem, do którego dołączenie to dla twórców aplikacji i akcesoriów fitness "być albo nie być". W świecie Androida natomiast Google jako jedyny ma siłę, by stworzyć odpowiedź z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem jedyne co zrobił, to wypuścił marną aplikacją przekonany, że jeśli w jej nazwie jest "Google", to jakoś to będzie.

Źródło artykułu:WP Komórkomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)