Hipsterzy, hejterzy i zmierzch iPhone'a

Hipsterzy, hejterzy i zmierzch iPhone'a
Komórkomania.pl

01.04.2013 13:00, aktual.: 01.04.2013 15:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Od kiedy iPhone przestał być domyślnym telefonem hipsterów, wielu z nich zaczęło zadawać sobie pytania, co robić i jak żyć. Jaki telefon wybrać, żeby być największym hipsterem w mieście?

Hipsterzy są najbardziej iluzoryczną ze wszystkich miejskich sekt i subkultur. W przeciwieństwie do innych, nie jest ona zbudowana na samoidentyfikacji, a na odrzuceniu – nikt się nie przyznaje do bycia hipsterem, a swoją tożsamość buduje nie na szczególnych hipsterskich wartościach (może pomijając kult „autentyzmu”), ale na niechęci do wartości „niehipsterskich”, głównonurtowych, które traktuje z ironią i dystansem. To szczególny rodzaj pozerstwa, obnażający kabotynizm klasy średniej i drobnomieszczaństwa, które z kolei uznaje hipsterów za pretensjonalnych buców. O ile nie wiadomo, ilu hipsterów występuje w przyrodzie, to zastępy ich hejterów („ludzi, którzy nienawidzą”) są nieprzebrane.

Jabłko hipstera

Analitycy marketingowi zastanawiają się, czy Apple nie traci młodzieży: dobrze zadomowiło się w pokoleniu X czy starszych Millennialsach, a także z powodzeniem buduje wizerunek marki przyjaznej starszym użytkownikom. Wszystko to sprawia, że przez młodszych może być odbierane jako marka wapniaków (czy chcesz mieć taką samą komórkę jak „twoja stara”?). Analizy te nie biorą pod uwagę dwóch czynników: to wciąż „starzy” dają kasę, a co za tym często idzie dokonują wyboru sprzętu; Apple ze swoją wyższą ceną zawsze będzie „oryginałem”, gdy np. za Samsungiem ciągnie się zapaszek „tańszej podróbki”. W okrutnym świecie wielkomiejskiej gimbazy może być to ceną śmierci towarzyskiej, jak konto na Naszej Klasie.

Obraz

Tymczasem dla hipsterów marka Apple straciła swój seksapil z zupełnie innych powodów, a mianowicie za sprawą Marka Zuckerberga, właściciela Facebooka, który kupił serwis fotograficzny Instagram. Na chwilę przed transakcją to niezbędne do życia każdemu hipsterowi narzędzie (służy do robienia i dzielenia się artystycznymi zdjęciami jedzenia), dostępne do tej pory jedynie na iPhone'y, zostało udostępnione również na sprzęt z systemem Android. Nie dość, że weszło do mainstreamu (główny nurt dla hipstera jest jak kryptonit dla Supermana); gorzej, dostało się w ręce plebsu i filistynów, więc straciło cały powab.

Jeśli nie iPhone, to co?

Samsung Galaxy, Nexus 4 i inne nowoczesne telefony z Androidem. Absolutnie nie. Android jest systemen dobrym dla brodatych nerdów i hejterów Apple'a: jego narracja zbudowana jest na opozycji do iPhone'a, którego telefony androidowe próbowały kolejno podrobić, dogonić i przegonić. Posiadanie Androida wiążę się przez to z koniecznością śledzenia newsów o Apple, aby być na bieżąco ze wszystkimi wpadkami i nowinkami przeciwnika. To robota na pełny etat, zupełne zaprzeczenie lekceważącego etosu hipstera. No i przede wszystkim jest tragicznie mainstreamowy – to system dołączany do wszystkich smartfonów wciskanych za złotówkę czy sprzedawanych w Biedronce.

Pewną opcją są androidowe tablety z możliwością dzwonienia; rozmawianie przez gigantyczną taflę przyłożoną do głowy ma wielki potencjał ironiczny.

Windows Phone. Skazany na porażkę. System, który chciałby, ale mu nie wyszło. Elegancki, ale spóźniony w wyścigu, i jednak pasujący bardziej do korporacyjnego garniaka niż hipsterskiego ciasnego sweterka. A może jakieś dziwactwo w stylu Ubuntu? Pięknie by pasowało do fairtrade'owego napoju Ubuntu Cola (zbieżność nazw przypadkowa) i brody w stylu Richarda Stallmana. Trzeba tu uważać, żeby nie przehipsterzyć i nieprzeironizować; to ma być poza, a nie masochizm.

Obraz

Klasyka. Czyli „dumbphone”, taki, z którego można najwyżej wysłać sms-a i zadzwonić (młodszym czytelnikom przypomnę, że takie były kiedyś główne funkcje telefonu).  Motorola Razr (wersja bez Androida), walkman Sony Ericksson w300i, albo wręcz gigantyczny banan Nokii z filmu „Matrix”. Byle nie Nokia 3210, rzecz kultowa, ale dla gimbazy, wśród której funkcjonuje jako mem „niezniszczalnego telefonu”, twardszego nawet od najtwardszego metalu znanego ludzkości, czyli diamentu. Oczywiście ta opcja również wymaga iPada w chlebaku.

Królowa jest tylko jedna

Obraz

Po pierwsze, ten klasyczny model ma pełną klawiaturę QWERTY, pozwalający na bardzo wygodne pisanie sms-ów. I chociaż nie połączymy się z internetem, to tym sposobem można wysyłać wiadomości do niszowego serwisu mikroblogowego blip.pl (używałem go, zanim stał się modny i używam, gdy został zapomniany, twitter jest zbyt mainstreamowy!); powracając do tej pierwotnej, autentycznej internetowej komunikacji sprzed web 2.0 i serwisów społecznościowych. Nadawanie komunikatu dla samego komunikatu, nie dla lajków! Zamiast wysyłać skompromitowanego Instagrama, lepiej opisać swój ironiczny lunch w 160 znakach. 160 znaków powinno wystarczyć również na ulubiony cytat z Żiżka.

Po drugie, był to jeden z pierwszych telefonów z wbudowanym odtwarzaczem MP3 (jeśli się zdejmie obudowę, zobaczy się flaki Nokii 3310 obudowane układami do odtwarzania muzyki). Jako pionierskie urządzenie miało przy tym kilka wad, które dla prawdziwego hipstera będą zaletami. Nokia 5510 ma tylko 64 megabajtów pamięci, co wymaga rozważnego doboru muzyki; tak jak przy komponowaniu taśmy dla ukochanej osoby.

Co więcej, system zarządzania prawami autorskimi (DRM) nie pozwala na zwykłe przenoszenie plików z muzyką: trzeba użyć dostarczonego programu, który najpierw dokona ich konwersji na format .lse i zabezpieczenia, które uniemożliwi ich późniejsze odtworzenie na innym urządzeniu. Niewygoda tego rozwiązania jest tak duża, że pozwala powrócić do czasów, gdy słuchanie muzyki wymagało zachodu i wysiłku; mixtape (taśma składanka) był dlatego wyrazem miłości, że jego wykonanie nie było proste, lecz czasochłonne. Użeranie się z managerem mp3 Nokii wymaga dużej miłości dla muzyki; to już nie jest lekceważące kliknięcie w Spotify, ale pełne pasji oddanie.

Po trzecie, wygląd – upstrzona klawiszami spora cegła, rzuca się w oczy i nie da przejść obok siebie obojętnie.

Dodatki i gadżety

W kwestii słuchawek panuje zasada, że im mniejszy odtwarzacz, tym większe słuchawki, koniecznie na poskręcanym kablu. Przebrzmiałą i obciachową modą były stylizowane słuchawki od starych telefonów tarczowych, doskonały przykład przehipsterzenia.

Istnieją jeszcze mało spenetrowane obszary mody retro, jak np. wielkie magnetofony, tzw. ghettoblastery. Wystarczy kupić taśmę-przejściówkę (około 10 zł) z wyjściem typu jack, włożyć ją do starego jamnika, podłączyć telefon i gotowe.

Klasyczny ghetto blaster
Klasyczny ghetto blaster

Innym wyjściem jest zakup hełmofonu z demobilu. Jego używanie wymaga niestety trochę lutowania przy wykonaniu przejściówki (mają zwykle stare złącze typu DIN). Dla mniej ekstrawaganckich i przyzwyczajonych do ulubionych czapek hipsterów, którym zależy na dobrym dźwięku, pozostają sprawdzone Frankenkossy. Czyli słuchawki firmy KOSS (najlepszy stosunek cena/jakość ma model Porta Pro) przerobione na zestaw słuchawkowy; można to zrobić samemu lub poszukać na Ebayu.

I żadnych Google Glasses. To dobre dla technokratycznych okularo-buców (ang. „glasshole”). Koniec i kropka, tu nie ma miejsca na dyskusję.

Najważniejsze, żeby zawsze pozostawać krok przed resztą. Ale tu nie pomoże już żaden poradnik: prawdziwym miejskim łowcą trzeba się po prostu urodzić.

*Autorem tekstu jesty Michał R. Wiśniewski – publicysta, bloger (mrw.blox.pl), trendsetter. *

Materiał powstał we współpracy z

Obraz
Źródło artykułu:WP Komórkomania
Komentarze (0)