Akcja Orange i Maffashion. Czy granica została przekroczona?
Znanej blogerce kradną telefon, a zrobione przez złodzieja zdjęcia lądują w chmurze, dzięki czemu mogą je oglądać tysiące internautów i w efekcie pomóc w zidentyfikowaniu sprawcy. Wtem operator chmury z dumą ogłasza, że kradzież została sfingowana w celu wypromowaniu usługi. W sieci zaczyna wrzeć.
27.10.2014 | aktual.: 27.10.2014 20:07
Radosław Kotarski w wywiadzie dla 20m2 Łukasza powiedział kiedyś, że sprzedajemy się wszyscy. Nie ma znaczenia, czy sprzedajemy swój wizerunek na potrzeby reklamy banku, czy 8 godzin swojego życia dziennie, gdy pracujemy w jednym z biur tego samego banku. Sęk w tym, że w sprzedawaniu się istnieją jakieś granice, które niekiedy zostają przekroczone. Moim zdaniem granica zostaje przekroczona, gdy obiektem transakcji jest wiarygodność sprzedającego się lub - co gorsza - nie tylko jego.
Akcję sieci Orange i Maffashion z błotem zmieszał Przemek Pająk ze Spider's Web w tekście "Żenada. Wstyd. Pięć kilometrów mułu. Dno. Żal - skradziony telefon Maffashion to akcja Orange":
Na ten fatalnej akcji stracą wszyscy – blogosfera, bo jej wątła reputacja ponownie została poważnie nadwyrężona, wszyscy operatorzy, bo zaufanie do ich komunikacji będzie jeszcze mniejsze i sam Orange, bo kto mu w przyszłości uwierzy, skoro lubuje się w tak perfidnych kłamstwach?Tak, w kłamstwach. Jedną z podstawowych zasad marketingu, a przede wszystkim PR-u jest „nie kłamać”. Sztuka dobrej komunikacji polega oczywiście na odpowiednim przedstawianiu ‚prawdy’, rzeczywistości, ale nigdy nie na kłamstwie. Orange złamał tę zasadę w najbardziej brutalny sposób – używając kreacji związanej z nieprzyjemną sytuacją dla każdego z nas.
Bartek Kossakowski z Gadżetomanii jest natomiast nieco innego zdania.
Bartłomiej Kossakowski:
Wszystkie oburzone głosy o kłamstwach, skandalu i biednych celebrytach, którym w przyszłości może ktoś ukradnie telefon, a po akcji Orange nikt już im nie uwierzy, to zwykłe szukanie sensacji tam, gdzie jej nie ma. Uderzanie w takie tony jest słabe jak wyniki sprzedaży smartwatchy w Sochaczewie i głupie jak ustawianie hasła „1234”. Podobnie jak podejrzenia o to, że teraz to już wszyscy blogerzy stracą wiarygodność. Każdy pracuje na swoją sam, często miesiącami.
Też chciałbym żyć w idealnym w świecie, w którym każdy z nas rodzi się z czystą kartą i sam pracuje na swoją reputację. Rzeczywistość moim zdaniem jest jednak nieco inna. Czy tego chcemy czy nie, dziś każdy człowiek, który dopiero co wkracza do świata polityki z góry traktowany jest jak złodziej i pasożyt i musi przez lata swoją kartę wybielać. Już wcześniej kilka nieuczciwych osób zapracowało na powszechne przekonanie, że każdy polityk to złodziej. Analogicznie tego typu akcje wyrabiają wśród internautów opinię, że bloger jest w stanie okłamać swoich czytelników, gdy dostanie za to parę złotych. Dowodów nie trzeba szukać daleko. Oto jeden z komentarzy pod wspomnianym wcześniej tekstem Przemka Pająka:
niestety_nieobektywni:
PLAY odpowiednio dużo zapłacić za zmieszanie z błotem akcji Orange to i hajs sie zgadza
Paweł Opydo z Zombie Samurai podkreśla, że Julia Kuczyńska z Maffashion wystawiła na sprzedaż przede wszystkim swoją wiarygodność.
Wracając do Julii: jej siłą jest zaufanie czytelników i fanów. To, że jej wierzą. To, że jeśli powie, że coś jest fajne to oni sprawdzą, czy to faktycznie jest fajne. To, że jeżeli powie, że coś ją boli, to będą chcieli ją wesprzeć i jej pomóc [...] W tym momencie to zaufanie zostało sprzedane. Tak po prostu. Z siły opartej na zaufaniu zrobiono reklamę opartą na oszukiwaniu.
Ciężko mi się z tą opinię nie zgodzić, bo jakichkolwiek pozytywów by się w tej akcji nie doszukiwać, to i tak jej fundamentem było kłamstwo. To nie była akcja: "mam chmurę Orange, mogę sobie wrzucać zdjęcia z telefonu i oglądać na komputerze, zobaczcie jakie to super". To było: "ukradli mi telefon, pomóżcie złapać złodzieja. Tak naprawdę to nie ukradli.". Coś takiego bez wątpienia może podważyć czyjąś wiarygodność.
Paradoksalnie wiarygodność blogerki została podważona przez jej... uczciwość. Mogła przecież nie przyznawać się do tego, że za kampanię dostała pieniądze i nie byłoby afery. Tylko czy otwarte przyznanie się do kłamstwa świadczy o wiarygodności, czy wręcz przeciwnie?