W Niemczech zabrakło, a w Polsce mnie oszukali. iPhone 6s najwidoczniej nie jest mi pisany...
Bóg mi świadkiem, że chciałem kupić iPhone'a 6s. Ten tekst nie będzie o tym dlaczego wybrałem akurat ten telefon, tylko o absurdach i trudnościach związanych z jego zakupem.
Zawsze zastanawiałem się czy kolejki pod salonami Apple są prawdziwe. Rozważałem także opcję, że to wszystko to tylko sztuczna nagonka robiona przez jabłkowego giganta, a na początku sądziłem wręcz, że ci ludzie muszą być podstawieni. Z tych właśnie powodów postanowiłem sprawdzić to wszystko na własnej skórze. Było to jedno z moich maleńkich technologicznych marzeń ;)
Celowo nie zamówiłem pre-orderu - to by było zbyt proste. I z dzisiejszej perspektywy wiem, że wtedy nie poczułbym tego „magicznego” klimatu.
Kolejka była podzielona na małe boxy. Po 15 metrów kwadratowych powierzchni ogrodzonej barierkami. A w ich środku, niczym zwierzęta na wybiegu, ludzie... dużo ludzi. Po kilkadziesiąt stłoczonych osób, marznących na stołeczkach. Wyglądają jak bezdomni, a czekają na „luksusowe” i bardzo drogie iPhone’y. Paradoks... A porównanie do stada owieczek w zagrodzie, jak najbardziej trafne.
Towarzystwo było międzynarodowe - oprócz Niemców, w elitarnej kolejce koczowali jeszcze Rosjanie i Polacy. Nie zawsze było miło. Co chwilę słychać było wrzaski „Polacy byli za nami! Polacy byli za nami...”. Na szczęście, gdy sytuacja wymykała się spod kontroli, interweniowali ochroniarze. Gdy natomiast ktoś chciał opuścić kolejkę, musiał podać nazwisko, a strażnik zapisywał dokładną godzinę wyjścia - dzięki temu nie było mowy o trzymaniu miejsca przez jedną osobę dla kilkudziesięciu. Panował niemiecki ordnung, do czego nie mam zastrzeżeń.
Martwi natomiast fakt, że jabłkowe kolejki są przepełnione nie fanami marki, a ludźmi, którzy chcą przy okazji premiery trochę zarobić. Celowo nie napisałem „handlarzami”, bo takich jest raczej niedużo. Najwięcej jest takich, którzy kupują (dozwolone) 2 egzemplarze, a następnie wystawiają je na przykład w Polsce na Allegro, albo sprzedają ludziom na samym końcu kolejki z nadwyżką nawet 400 euro za najbardziej rozchwytywane wersje...
Najbardziej szokuje jednak handel kartkami. Tak samo, jak za czasów PRL-u, tak i teraz, aby zdobyć wymarzony telefon, trzeba najpierw dostać na wybraną jego wersję kartkę. Gdy już ją zdobędziemy, mamy pewność, że otrzymamy wybrany model i niczego nam nie zabraknie. Kartki na czarnym rynku (sprzedawane ludziom na końcu kolejki) osiągają wartość nawet... 200 euro. Nie mówimy tutaj o niczym fizycznym, tylko o samej możliwości kupienia iPhone’a w dniu premiery.
W naszym boksie było sporo Polaków. Była na przykład matka z córką, które przyjechały z Poznania, aby dziewczyna mogła się pochwalić jak najwcześniej swoim złotym iPhonem w wersji 128 GB. Byli też Polacy mieszkający w Berlinie, od których dowiedzieliśmy się mnóstwa ciekawych rzeczy o tym, jak wygląda życia młodego człowieka w Niemczech w porównaniu do standardów polskich. Był też przyjaźnie nastawiony Rosjanin - Pasza. Wszyscy wspólnie szybko się zintegrowaliśmy i przez całą noc graliśmy w karty, a nawet zamówiliśmy sobie pizze. Utworzyliśmy małą społeczność wspierającą się nawzajem (w obrębie boxu).
Między sektorami bywało natomiast różnie - wszak to, czy byliśmy o jeden dalej czy bliżej, mogło zaważyć nad tym czy zdobędziemy iPhone’a czy odejdziemy z fiaskiem. Całość przypominała mi nieco wizję Dimitrija Glukhowskiego przedstwaioną w niezwykle popularnej w naszym kraju powieści - Metro 2033. Boxy były niczym stacje metra po zagładzie atomowej i zrzeszały ludzi, którzy nawzajem się wspierali i mieli jeden cel - w tym przypadku zdobycie najnowszego smartfona Apple.
Wspólnie spędziliśmy dokładnie 21 godzin. Wszystko byłoby po prostu wspaniale, gdyby nie jeden drobny szczegół... iPhone’ów dla nas zabrakło. Dostali je tylko ci, co ustawili się 2/3 dni przed nami... Takich osób było kilkaset. Szok!
Mimo wszystko nie żałuję tego wyjazdu. Poznałem mnóstwo ciekawych ludzi i w końcu zobaczyłem jak to jest naprawdę. Spełniłem swoje (pewnie nietypowe) marzenie. Po prostu miałem trochę pecha... Tak samo zresztą jak po powrocie do kraju...
Odczekałem jakiś czas od premiery światowej, tak aby iPhone trochę staniał. Zamówiłem na Allegro zafoliowanego, czarnego iPhone'a 6s w wersji 64 GB w cenie 3499 zł, czyli 200 zł taniej niż w oficjalnej dystrybucji. Sprzedawca miał same dobre opinie, a opis przedmiotu wyglądał przekonująco. Zakupiony w dniu premiery w Niemczech, zafoliowany, nie aktywowany, „bez simlocka - działa w każdej sieci”. Ciekawe, że tak mocno to podkreślili, bo otrzymałem egzemplarz z blokadą SIM. Kupiłem startery prawie wszystkich polskich sieci, ale mimo to, w żaden sposób nie udało mi się iPhone’a aktywować. Cały czas mnie tylko grzecznie witał...
Sprzedawca sprzedał mi więc (pewnie przez niewiedzę) sprzęt zupełnie niezgodny z opisem. Na szczęście, kontakt z nim był dobry, a obsługa klienta stoi na odpowiednim poziomie. Zaoferował mi zwrot pieniędzy lub wymianę na inny egzemplarz, wraz ze zwrotem kosztów obu dostaw. Niesmak jednak pozostał...
Na dzień dzisiejszy nie mam więc iPhone’a, a próbowałem go „zdobyć” od 25 września. 2 razy otarłem się o włos od jego posiadania... Może jabłko jednak nie jest mi pisane...? ;)
Oczywiście wywołam pewnie falę krytyki i zostanę wyśmiany za swoją postawę. Świadomie wybrałem jednak telefon, a w kolejce ustawiłem się, bo zawsze byłem tego ciekaw i chciałem to przeżyć. A z zakupem po powrocie do kraju śpieszyło mi się z banalnie prostego powodu - chciałem jak najszybciej przeprowadzić testy i opublikować recenzję, wideorecenzję i inne materiały na temat telefonu, który tak czy siak, w najbliższym czasie planowałem kupić. Może za trzecim razem się uda ;)