Wyścig na szybkie ładowanie może mieć nieprzyjemny efekt uboczny

I nie chodzi tylko o to, że szybsze ładowanie z reguły oznacza szybsze zużycie akumulatora.

Wyścig na szybkie ładowanie może mieć nieprzyjemny efekt uboczny
Miron Nurski

16.07.2020 | aktual.: 16.07.2020 14:06

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W ostatnich dniach obserwujemy prawdziwy wysyp technologii superszybkiego ładowania. vivo dobiło do mocy 120 W. Chwilę później OPPO przebiło ten wynik zapowiadając ładowanie 125 W. Bliźniaczą technologią dysponuje już także realme.

To nie przypadek, że padło akurat na te firmy, bo wszystkie mają wspólnego właściciela. Ale konkurencja nie śpi - ptaszki ćwierkają, że lada moment magiczną barierę 100 W przekroczyć ma także OPPO.

Widać jednak, że wyścig ten ma pewne minusy.

Ciągłe zwiększanie szybkości ładowania zdaje się być powiązane z niechęcią do stosowania bardziej pojemnych akumulatorów

Wspomniane firmy deklarują, że ich rozwiązania pozwalają na pełne naładowanie baterii w 15 (vivo) lub 20 (OPPO i realme) minut. Przy czym są to wyniki osiągane w przypadku akumulatorów o pojemności 4000 mAh.

4000 mAh to wartość, którą w dobie ponad 6,5-calowych ekranów, 5G i kręcenia filmów 8K można uznać co najwyżej za absolutne minimum. Nie bez powodu część producentów coraz śmielej sięga po akumulatory 5000 mAh lub większe.

Nie jest powiedziane, że pierwsze smartfony vivo, OPPO i realme obsługujące nowe standardy będą miały baterie 4000 mAh, ale jest to wielce prawdopodobne. W końcu 15 czy 20 minut ładnie wyglądałoby w materiałach promocyjnych, a zastosowanie większych akumulatorów zaburzyłoby te wyniki.

Można mieć więc uzasadnione obawy, że producenci biorący udział w wyścigu na szybkie ładowanie będą mniej skorzy do sięgania po baterie o pojemności 5000 czy 6000 mAh. Obym się mylił.

Źródło artykułu:WP Komórkomania
Komentarze (30)