Wyścig na megapiksele w smartfonach ma przyjemny efekt uboczny, o którym mało się mówi
Samsung Galaxy S20 Ultra, Xiaomi Mi Note 10 i inne smartfony z aparatami o wysokiej rozdzielczości mają istotny atut, z którego wielu nie zdaje sobie sprawy.
07.02.2020 | aktual.: 07.02.2020 14:47
Przed kilkoma latami producenci smartfonów odpuścili sobie walkę na megapiksele. Rynkowym standardem obejmującym niemal wszystkie segmenty cenowe na długie lata stały się aparaty 12 Mpix.
Pokazany w 2018 roku Huawei P20 Pro z aparatem 40 Mpix odwrócił ten trend i już w roku 2019 nastąpił ogromny wysyp smartfonów z aparatami 48 Mpix. Wkrótce później pojawiły się pierwsze telefony z sensorami 64 Mpix, a rok 2020 należeć będzie najpewniej do matryc 108 Mpix (taka ma trafić m.in. do Samsunga Galaxy S20 Ultra). Możemy być pewni, że na tym się nie skończy, bo na horyzoncie widać już aparaty 200 Mpix.
Czy to dobry trend? I tak, i nie. Zwiększanie rozdzielczości samo w sobie może przynieść więcej szkód niż pożytku, ale trzeba producentom oddać to, że podchodzą do tematu z głową.
Na nasze szczęście wraz z rozdzielczością smartfonowych aparatów wzrasta rozmiar samych matryc
Gdyby zwiększyć rozdzielczość zdjęcia przy zachowaniu niezmienionych rozmiarów fotograficznej matrycy, odbiłoby się to negatywnie na jakości zdjęć, zwłaszcza tych robionych w trudniejszych warunkach oświetleniowych. Wyższa rozdzielczość to mniejsze piksele. Mniejsze piksele to mniej przechwytywanego światła. Mniej przechwytywanego światła to brzydszy, ciemniejszy obrazek.
Dobra strona zmieniających się trendów jest taka, że praktycznie każdy wzrost rozdzielczości pociąga za sobą wzrost samej fotograficznej matrycy. Powszechnie stosowana jest ponadto technologia łączenia danych z sąsiadujących pikseli. Dzięki temu wszystkiego ten sam sensor potrafi zarówno wygenerować zdjęcie o dużej szczegółowości w dzień, jak i przechwycić więcej światła w nocy.
Większe matryce mają bardzo przyjemny efekt uboczny: płytszą głębię ostrości
Jeden z najważniejszych fotograficznych trendów ostatnich lat to cyfrowe rozmywanie tła. Oprogramowanie telefonów analizuje głębię obrazu, a następnie wycina obiekt na pierwszym planie i rozmywa to, co znajduje się za nim. Tak wygenerowane fotki mają symulować efekt, który da się osiągnąć za pomocą profesjonalnych aparatów.
Tylko - no właśnie - dlaczego lustrzanka generuje silne rozmycie naturalnie, a w przypadku telefonów efekt ten trzeba osiągać cyfrowo? Wpływ na głębię ostrości ma kilka czynników, ale kluczową rolę w całym procesie odgrywa rozmiar matrycy. Większy sensor wymusza zastosowanie dłuższego obiektywu, a dłuższy obiektyw - przy zachowaniu niezmienionej przysłony i odległości od fotografowanego obiektu - generuje płytszą głębię ostrości, a więc silniejsze rozmycie tła.
Telefony mają duuużo mniejsze matryce i - co za tym idzie - mniejsza jest również odległość między elementami układu optycznego. Mniejsze jest tym samym rozmycie tła, dlatego efekt ten w przypadku portretów trzeba osiągać sztucznie za pomocą algorytmów. A przynajmniej do niedawna trzeba było.
Smartfony z aparatami 108 Mpix potrafią wygenerować piękne rozmycie tła
Do moich rąk trafił Xiaomi Mi Note 10 Pro z aparatem 108 Mpix. Rozmiar jego matrycy to aż 1/1,3 cala, co jest rekordem w świecie smartfonów. Tak duży sensor wymusił zastosowanie optyki o dłuższej ogniskowej, co - jak już ustaliliśmy - przekłada się na płytszą głębię ostrości. O ile płytszą? Sprawdźmy.
Poniżej zdjęcia zrobione tym z takiej samej odległości smartfonami Xiaomi Mi Note 10 Pro (108 Mpix, 1/1,3 cala, f/1,7) oraz Samsung Galaxy Note10+ (12 Mpix, 1/2,55 cala, f/1,5).
Jak widać, smartfon Xiaomi mimo niższej jasności przysłony i takiej samej odległości od fotografowanego obiektu wygenerował dużo silniejsze i atrakcyjniejsze rozmycie. Poszczególne plany są widocznie odseparowane, a okręgi, które pojawiły się w najjaśniejszych punktach, cieszą oko.
Głębia ostrości jest tak płytka, że sprawdza się nawet podczas robienia portretów
Poniżej przykładowe zdjęcia portretowe, które zrobiłem 108-megapikselowym aparatem Xiaomi Mi Note'a 10 Pro. W każdym przypadku zastosowałem cyfrowy zoom 2x, aby zasymulować kąt widzenia portretowych obiektywów, więc fotografowałem z dość dużej odległości.
Na każdym zdjęciu widać ładne rozmycie, które - co najważniejsze - generowane jest optycznie, a nie cyfrowo. Dzięki temu od tła perfekcyjnie odseparowane są wszystkie obiekty na pierwszym planie, włącznie z pojedynczymi włosami. Ciężko o taką dokładność w przypadku rozmycia osiąganego za pomocą algorytmów.
Jasne, oprogramowanie wielu smartfonów pozwala manipulować siłą rozmycia i - w teorii - wygenerować bokeh jeszcze przyjemniejszy dla oka. Osobiście stawiam jednak efekty optyczne nad cyfrowymi, więc mając w smartfonie taki aparat kompletnie nie zaprzątałbym sobie głowy bawieniem się algorytmami.
Jak więc widać, moda na aparaty o wysokiej rozdzielczości ma nawet więcej zalet niż te, którymi chwalą się sami producenci.