OnePlus One to taki Nexus. Tyle że lepszy i tańszy
Nie przykładałem może większej wagi do kolejnych teaserów OnePlus One'a, ale na jego oficjalną prezentację czekałem z niecierpliwością. Nie zawiodłem się.
Gdy Pete Lau ogłosił, że odchodzi z Oppo, aby stworzyć "perfekcyjnego smartfona", nie wiązałem z tymi deklaracjami wielkich nadziei. Trudno bowiem przygotować coś dopracowanego w każdym szczególe. Wprowadzenie sprzętu o świetnym stosunku ceny do jakości jest zadaniem łatwiejszym, i na to właśnie liczyłem. Efekt przerósł jednak moje oczekiwania.
Nie mam na myśli specyfikacji, którą szczegółowo opisał już Miron. Owszem, jest naprawdę dobra, ale próżno szukać dodatków oferowanych przez czołowych graczy. Nie chodzi mi o bajery pokroju pulsometru albo czytnika linii papilarnych, tylko o diodę IR, która umożliwia zamianę telefonu w pilota, panel dotykowy pozwalający na obsługę komórki w rękawiczkach czy optyczną stabilizację obrazu. Nie zachwyca mnie też oprogramowanie CyanogenMod. Cechuje się prostotą i jest dopracowane, ale liczyłem na coś więcej niż wykorzystanie różnych gestów do wywoływania aplikacji z ekranu blokady i wybudzanie za pomocą poleceń głosowych.
Nie można jednak odmówić Chińczykom tego, że przygotowali udaną obudowę. Ich One może nie jest najładniejszym urządzeniem, ale jego konstrukcja robi pozytywne wrażenie. Przedni, pokryty Gorilla Glass 3 panel ma wąskie krawędzie. Otacza go ramka wykonana ze stopu magnezu, który jest lekki i wytrzymały. Mało kto spodziewał się tego po chińskim start-upie, a to jeszcze nie wszystko. OnePlus pozwala na zmianę plastikowej pokrywy baterii na inną, zrobioną z lepszego materiału. Do wyboru są m.in. bambus, drewno, tajemniczy dżins czy nawet kevlar, który do tej pory był charakterystyczny dla kilku modeli Motoroli.
To wszystko w cenie 270 euro za wersję 16 GB oraz 299 euro za 64 GB (dobrze pokazuje to realną wartość modułów pamięci). Szaleństwo, ale o tym akurat nie muszę pisać. Dla mnie OnePlus One to taki Nexus, tyle że lepszy i tańszy. Pokazuje on, ile mogą kosztować dobrze wyposażone, należycie wykonane i mające dopracowane oprogramowanie smartfony. Nie napiszę "powinny", ponieważ OnePlus nie jest gigantem, który musi opłacać dziesiątki oddziałów, wielki dział R&D, osoby odpowiedzialne za sprzedaż i marketing, serwis czy wreszcie ludzi sprzątających setki biurowców. OnePlus dopiero zaczyna swoją przygodę na rynku i nie musi trzymać się reguł ustalonych przez wielkich graczy. Dla Chińczyków teraz ważne jest nie tyle zarabianie, co zyskiwanie rozgłosu i stawanie się wartościową marką.
OnePlus One nie zmieni rynku mobilnego i nie sprawi, że nagle producenci obniżą ceny swoich flagowców o połowę. Firmie brakuje rozpoznawalności wśród osób nieinteresujących się telefonami i prędko nie wzbudzi u nich zaufania. Zresztą na ceny flagowców nie wpłynęły nawet Nexusy, które są promowane przez Google'a. Za to uwagę na OnePlus One będą zwracać bardziej zaawansowani użytkownicy, których decyzje zakupowe mają wpływ na kształtowanie się rynkowych trendów.
Kto jednak wie, co się stanie, jeśli na globalnym rynku pojawi się więcej podobnych do OnePlus graczy. Małe, rywalizujące ze sobą ceną i jakością firmy powoli sprawiają, że Chiny przestają być dla gigantów rynkiem, na którym można sprzedać wszystko (np. ubiegłoroczne flagowce, które nie zeszły w innych krajach). Sama marka przestaje wystarczać. Coraz więcej świadomych użytkowników zaczyna ryzykować i sięga po nieznane rozwiązania. Tym bardziej że nierzadko okazują się one godne uwagi, jak na przykład OnePlus One.