Paradoks statku Tezeusza, czyli kiedy zdjęcie przestaje być zdjęciem
Od kilku dni trwa żywa dyskusja na temat granicy między zdjęciem a fotomontażem. Wyjaśniam, dlaczego takiej granicy postawić się nie da.
26.04.2019 | aktual.: 26.04.2019 15:29
Wyobraź sobie statek, w którym ktoś wymienia jakąś część. A później kolejną. I kolejną. W końcu nie zostaje ani jeden element z tych, które znajdowały się w nim na samym początku.
Pytanie brzmi: czy to wciąż ten sam statek? A jeśli nie, kiedy przestał nim być? Po wymienia pierwszej części? Drugiej? Połowy? Ostatniej?
Statek Tezeusza
Wspomniany dylemat, nazywany paradoksem statku Tezeusza, jest przyczyną filozoficznych sporów od wieków. Istnieją zresztą różne wariacje tego problemu.
John Locke zastanawiał się, czy po naszyciu łaty na dziurawą skarpetkę, pozostaje ona tą samą skarpetką.
Można też wyobrazić sobie życie człowieka jako jedną długą linię. Gdy człowiek ma 15 lat, jest młody. Gdy ma 80, jest starcem. Ale czy ktokolwiek jest w stanie wskazać jeden konkretny punkt w czasie, w którym ów człowiek przestał być młody, a stał się stary? Nie, to niemożliwe. A jeśli nawet ktoś się tego podejmie, będzie to wskazanie bardzo subiektywne.
Podobnie sprawa wygląda z fotografią mobilną
Gdy pojawiły się podejrzenia, że Huawei P30 Pro modyfikuje zdjęcia Księżyca w celu podbicia szczegółowości, rozgorzała dyskusja na temat tego, gdzie powinna być granica w ingerencji algorytmów w fotografię. Tylko że takiej granicy - obiektywnie - wskazać się nie da.
Widzicie, fotografia - zwłaszcza mobilna - przypomina wymianę części w statku. Lub łatanie skarpety. Z uwagi na fizyczne ograniczenia sprzętu, oprogramowanie musi stosować różne sztuczki, w celu wygenerowania zadowalającego zdjęcia.
Weźmy chociażby przykład rozmywania tła. Matryca telefonu jest zbyt mała, by podczas robienia portretu wpadające przez obiektyw światło wygenerowało naturalne rozmycie, więc oprogramowanie robi to cyfrowo. Każde zdjęcie ze sztucznym efektem bokeh to zdjęcie zawierające coś, czego matryca aparatu nie zarejestrowała.
Niczym niezwykłym nie jest również działanie algorytmów odszumiających, a przecież zdjęcie z usuniętym szumem to nic innego jak swoisty fotomontaż. Oprogramowanie wykrywa wadliwe punkty i "domyśla się", czym powinno się je zastąpić.
Pójdźmy dalej. Wyświetlając dowolną fotkę na ekranie telefonu, nie możesz powiększać go w nieskończoność, by obejrzeć pojedyncze atomy. A przecież te atomy w chwili zrobienia zdjęcia tam były. Aparat nie jest w stanie ich uchwycić, ale brak szczegółowości nie przejawia się dziurami w obrazie, a rozpikselowaniem. Z technicznego punktu widzenia każdy piksel jest przy tym swoistym fotomontażem zbudowanym z nieskończenie wielu obrazów pokrywających jego obszar. Kwadratem o jednolitym kolorze, który w naturze nie występuje. A suma tych kwadratów to tylko iluzja uwiecznionej rzeczywistości.
Można więc pokusić się o stwierdzenie, że dosłownie każde zdjęcie zawiera rzeczy, których nie ma i których aparat nie uwiecznił.
Nie tylko smartfony oszukują podczas przetwarzania obrazu. Robią to także twoje oczy
Często mówi się, że naturalne zdjęcie to takie, które pokrywa się z tym, co widać. Ale pora zadać sobie pytanie: co tak naprawdę widzisz?
Siatkówka każdego z twoich oczu zawiera pozbawiony fotoreceptorów punkt, nazywany plamką ślepą. To miejsce, które jest całkowicie pozbawione zdolności rejestrowania obrazu. A jednak rozglądając się dookoła nie widzisz w polu widzenia dwóch czarnych dziur, prawda? Dzieje się tak dlatego, że twój mózg wypełnia martwe punkty tym, co - bazując na jego doświadczeniu - powinno się w nich znaleźć.
Tak, mózg działa niczym fotograficzny algorytm, uzupełniający braki danych czymś, czego nie ma. Czymś wygenerowanym sztucznie.
Na tym nie koniec sztuczek mózgu. Gdy szybko poruszasz gałkami ocznymi, przenosząc wzrok z jednego punktu na drugi, twój mózg ignoruje rozmyty obraz zarejestrowany w tym czasie. Aby wypełnić lukę, twoja świadomość rozciąga w czasie obraz, który widzisz po przeniesieniu wzroku. Dlatego, gdy szybko spoglądasz na wskazówkę sekundową zegara, pierwsza zarejestrowana sekunda zdaje się trwać dłużej od kolejnych.
To tak jakbyś uzupełniał luki w materiale wideo powielając inne klatki. Mówimy o ułamkach sekund, ale szacuje się, że w ciągu dnia tracisz w ten sposób aż 40 minut (!), widząc w tym czasie zdublowany obraz z innego momentu. Coś, czego w danej chwili tak naprawdę nie ma.
Jak więc widać, ciężko oczekiwać od smartfonów, by nie oszukiwały podczas przetwarzania zdjęć, skoro robią to nasze oczy. Co więcej - robią to w sposób zaskakująco podobny do działania algorytmów. Gdy jednak oprogramowanie dodaje szczegóły, których matryca telefonu nie zarejestrowała, nazywamy to fotomontażem. A przecież dokładnie w taki sam sposób działają nasze oczy i to przez cały czas.
Wnioski?
Nie piszę tego dlatego, by was przekonać, że powinno się akceptować każdą ingerencję algorytmów w zdjęcie. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że nie istnieje coś takiego jak naturalna fotografia. Dosłownie każde zdjęcie jest mniejszym lub większym oszustwem i efektem współpracy sprzętu i oprogramowania, które jedynie stara się zinterpretować i odwzorować rzeczywistość.
Nie da się wyznaczyć jasnej granicy między zdjęciem a fotomontażem, bo z technicznego punktu widzenia dosłownie każdy obraz jest fotomontażem. Możemy jedynie rozmawiać o progu tolerancji na fotograficzne oszustwa, ale u każdego ten próg będzie wyglądał inaczej.
P.S. Jednym z proponowanych rozwiązań paradoksu statku Tezeusza jest koncepcja czterowymiarowości. Wystarczy uświadomić sobie, że statek jest obiektem istniejącym nie tylko w trzech wymiarach przestrzennych, ale i w czasie, dzięki czemu może on ewoluować, pozostając cały czas tym samym obiegiem. Jeśli odniesiecie tę koncepcję do fotografii mobilnej, ingerencja algorytmów w zdjęcia przestanie się wydawać taka straszna.