Twórca Flappy Bird - skończony idiota czy geniusz?
Gdy twórca niezwykle popularnej ostatnio gry Flappy Bird zdecydował się na jej usunięcie z mobilnych sklepów z aplikacjami, wiele osób stwierdziło, że najwidoczniej postradał on zmysły. Przecież ta produkcja zapewniała mu pasywny dochód w wysokości 50 000 dolarów dziennie. Czy jednak faktycznie usunięcie tej gry świadczy o jego głupocie? Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie.
10.02.2014 | aktual.: 11.02.2014 10:57
Zacznijmy od tego, że usunięcie gry nie sprawiło, że w jednej chwili przestała ona na siebie zarabiać. Był to tytuł darmowy, który zarabiał na reklamach. W dalszym ciągu są one wyświetlane na telefonach i tabletach kilkudziesięciu milionów osób, które pobrały Flappy Bird wcześniej. Poza tym gra została całkowicie usunięta z App Store'a, ale w Google Play wciąż widoczna jest dla dotychczasowych graczy. Co więcej, Flappy Bird można pobrać w trzy sekundy z nieoficjalnych źródeł. To właśnie te nieoficjalne źródła mogą się przełożyć na olbrzymi wzrost popularności tego tytułu. W zasadzie już to robią.
Kojarzycie zjawisko o nazwie efekt Streisand? Polega ono na tym, że próba usunięcia jakiegoś elementu z sieci przynosi efekt odwrotny do zamierzonego - sprawia, że usunięta treść trafia do jeszcze większego grona osób. Nie od dziś wiadomo bowiem, że w Internecie nic nie ginie, a w tego typu sytuacjach internauci są ciekawi, co jest jest obiektem całego zamieszania i docierają do usuniętych plików na własną rękę. Nazwa tego zjawiska wzięła się od nazwiska Barbry Streisand, która przed dekadą pozwała pewnego fotografa za opublikowanie zdjęcia jej domu. Sprawa zrobiła się na tyle głośna, że fotografia, którą w innych okolicznościach zobaczyłaby garstka osób, trafiła do milionów internautów.
Dawniej efekt Streisand był oczywiście zjawiskiem niepożądanym, ale spece od marketingu dość szybko nauczyli się wykorzystywać go na swoją korzyść. Niewykluczone, że Flappy Bird jest świetnym tego przykładem.
Sami pomyślcie. Dong Nguyen - twórca tej gry - przekonywał na Twitterze, że zdecydował się na usunięcie gry, bo sukces go przerósł i chce mieć po prostu święty spokój. Problem jednak w tym, że jego zapowiedź o usunięciu spokoju mu nie zapewniła, bo pisały o tym chyba wszystkie technologiczne (nietechnologiczne zresztą też) media świata. Jak powiedziałby Mariusz Max Kolonko: "To się nie dodaje".
Dong Nguyen wiedział przecież, jak media traktują jego kolejne wypowiedzi, i musiał przewidzieć, jaki będzie tego efekt. Gdyby naprawdę chciał świętego spokoju, mógł posłużyć się innymi metodami: sprzedać prawa do gry komuś innemu (chętnych by nie zabrakło) albo wypłacić z banku zarobioną dzięki Flappy Bird dniówkę, spakować walizkę, wyjechać na Karaiby i odciąć się od świata na kilka tygodni, a po powrocie po prostu cieszyć oczy sumą, która przez ten czas wpłynęła na jego konto. Jeśli natomiast już naprawdę miał dość tego wszystkiego, mógł po prostu usunąć grę bez żadnych zapowiedzi i zająć się sobą.
Dlatego też myślę, że Dong Nguyen doskonale wie, co robi. A jeśli nie on, to ktoś, kto za tym wszystkim stoi i pociąga za sznurki. Powiedzmy sobie szczerze: Flappy Bird to najbanalniejsza gra na świecie, której siłą są wyłącznie związane z nią historie. Najpierw media pisały o nikomu nieznanym programiście z Wietnamu, którego grę w krótkim czasie pobrały tysiące, a później miliony graczy. Później tytuł ten był lansowany przez kilku znanych vlogerów. Ostatnio tematem numer jeden była oczywiście zapowiedź usunięcia gry, a potem samo jej usunięcie. Pojawiły się nawet zanegowane później plotki o rzekomym samobójstwie wietnamskiego programisty.
Dziś z kolei Wall Street Journal przytoczył wypowiedź przedstawicieli firmy Nintendo, którzy zaprzeczyli pogłoskom, jakoby to oni stali za usunięciem gry (chodzi o podobieństwa niektórych elementów graficznych we Flappy Birds do tych z Super Mario Bros). Nie brakuje także ckliwych opowieści o tym, jak to młody programista nie był w stanie unieść na swoich barkach ciężaru własnego sukcesu. Tego typu historie się sprzedają, więc nie zdziwiłbym się, gdyby za kulisami stał ktoś, kto dokłada wszelkich starań, by je sprzedać. Za kilka tygodni gra może powrócić do sklepów, a wtedy wszystko zacznie się od nowa.
Istotne w tym wszystkim jest to, że każdy kolejny news, plotka, artykuł czy felieton o Flappy Bird (również ten) sprawiają, że po tę grę - czy to oficjalnymi czy nieoficjalnymi kanałami - sięgają kolejni, ciekawi całego zamieszania internauci. A mówimy tutaj o napisanej na kolanie minigierce o 8-bitowym ptaku, którą w innych okolicznościach nikt by się nie zainteresował. Czy za czymś takim faktycznie mógłby stać skończony idiota?