Z cebulą trzeba ostrożnie. Ten chiński pad do smartfonów to jeden z moich najgorszych zakupów
Czasem oszczędność nie popłaca, bo można tylko stracić.
29.11.2021 | aktual.: 30.11.2021 15:22
Pod koniec 2020 roku stałem się fanem grania w chmurze. Stadia i Xbox Cloud Gaming odpalone na smartfonie stały się w zasadzie moimi ulubionymi platformami do grania i całkowicie zastąpiły dotychczas uwielbianego przeze mnie Nintendo Switcha.
Problem miałem tylko z kontrolerem. Przez kilka miesięcy używałem pada od PS4, ale na dłuższą metę nie było to specjalnie wygodne. Bluetooth 2.1 generuje duże opóźnienia jak na dzisiejsze standardy, a port microUSB w kontrolerze i USB-C w smartfonie sprawia, że muszę korzystać z przejściówki.
Na początku 2021 roku zacząłem się więc rozglądać za padem stworzonym z myślą o smartfonach, najlepiej takim o konstrukcji zbliżonej do Switcha. Najbardziej oczywisty wybór to Razer Kishi, ale cena - wówczas ok. 600 zł - była dla mnie zaporowa jak na gadżet tego typu. Jedna z zalet chmury to przecież możliwość zaoszczędzenia na sprzęcie, a mówimy o połowie ceny konsoli nowej generacji.
Mój wybór padł ostatecznie na kontroler IPEGA PG-9167, czego do dziś żałuję
Początkowo nic nie wskazywało na problemy. Marka chińska, ale popularna i dostępna w popularnych polskich sklepach. Średnia ocen na Amazonie 3,5/5 nie zwiastowała tragedii, a i cena na poziomie ok. 150 zł uśpiła moją czujności. Kontroler to na tyle nieskomplikowane urządzenie, że wierzyłem, że za taką kwotę można kupić sprzęt z Chin, który po prostu działa.
Z dostępnością recenzji było wówczas ciężko, ale w sieci nie brakowało opinii, według których IPEGA PG-9167 cechuje się dobrym stosunkiem do ceny. Tak niestety nie jest.
Do jakości wykonania i komfortu użytkowania nie mam żadnych zastrzeżeń, ale wbudowane gałki są najgorsze, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia. Kontroler prawidłowo wykrywa jedynie ruch góra-dół oraz lewo-prawo, kompletnie nie radząc sobie z kierunkami pośrednimi. Zmiana pozycji celownika w strzelance po skosie graniczy z cudem.
Wówczas zagrywałem się w Cyberpunka 2077, ale przy użyciu zakupionego kontrolera nie byłem w stanie ukończyć nawet połowy misji. Od biedy dałoby się na nim zagrać w coś pokroju Tetrisa, ale gry wymagające bardziej precyzyjnego sterowania odpadają. Po prostu wtopiłem pieniądze.
W takich sytuacjach prawo chroni kupującego, ale miałem pecha
Osobom dokonującym zakupów przez internet przysługuje prawo do zwrócenia towaru w ciągu 14 dni. Dlaczego więc z niego nie skorzystałem?
W chwili zakupu byłem świadomy, że Google dopiero pracuje nad rozszerzeniem listy kompatybilnych kontrolerów, a pad, który się na niej nie znajduje, może działać, ale nie musi. W sieci nie znalazłem jednak żadnych informacji na temat tego konkretnego modelu, choć inne urządzenia tej marki miały działać prawidłowo.
Po zakupie okazało się, że ten konkretny pad ze Stadią nie działa. Wówczas mogłem go odesłać, ale znalazłem informacje, z których wynikało, że wsparcie powinno zostać dodane lada moment. I faktycznie zostało po ok. 3 tygodniach.
Dopiero w momencie, w którym kontroler zaczął ze wspomnianą usługą działać, zorientowałem się, że nie nadaje się do grania w gry wymagające precyzyjnego sterowania. A wówczas na zwrot było już za późno.
Rezultat jest taki, że chciałem zaoszczędzić 450 zł, a tylko straciłem 150 zł. Z cebulą trzeba więc ostrożnie.
Zobacz także: