Jest jedna rzecz, której Samsung i Apple mogliby się uczyć od Chińczyków
Smartfony różnych marek są do siebie podobne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie tylko wizualnie, ale i funkcjonalnie. Co jednak nie znaczy, że dużych różnic nie da się znaleźć wcale.
04.02.2022 | aktual.: 04.02.2022 17:02
Ograniczona pula dostawców komponentów w połączeniu z koniecznością nadążania za rynkowymi trendami sprawia, że coraz trudniej jest zostawić konkurencję daleko w tyle. Skończyły się czasy, gdy jedna marka była w stanie wyprzedzić rywali o kilka generacji pod względem aparatu, wyświetlacza czy wydajności.
Zacierają się także różnice charakterystyczne dla smartfonów pochodzących z konkretnych części świata. 10 lat temu można było generalizować, że koreańskie telefony mają dobrej jakości komponenty, ale niską jakość wykonania, a chińskie są tanie, ale niedopracowane. Dziś już takiego wyraźnego rozstrzału nie ma, bo - jak wspomniałem - wszyscy starają się nadążyć za tymi samymi trendami.
Jest jednak jeden trend, za którymi podążają Chińczycy, a reszta świata zdaje się go zupełnie ignorować.
Chcesz naprawdę szybkiego ładowania? Jesteś skazany na chiński smartfon
Rekord pod względem szybkości ładowania ustanowił w ubiegłym roku Xiaomi 11T Pro. Dzięki zasilaczowi o mocy aż 120 W, jego akumulator udało mi się napełnić w 17 minut. Coś niebywałego.
Xiaomi 11T Pro: test ładowania 120 W HyperCharge | Charging Speed Test
Tak duża szybkość to ewenement, ale w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy testowałem sporo telefonów, które także nie dały mi powodów do narzekań. Są to m.in.:
- OPPO Reno 6 Pro (65 W) - 32 minuty;
- OnePlus 9 Pro (65 W) - 32 minuty;
- OnePlus Nord 2 (65 W) - 32 minuty;
- realme GT Master Edition (65 W) - 31 minut;
- realme 8 Pro (50 W) - 46 minut.
Nie są to wyłącznie smartfony topowe. Modele realme 8 Pro i GT Master Edition startowały z poziomu 1199-1499 zł, a i tak deklasują niejednego flagowca.
Nawet chińskie telefony za mniej niż 1000 zł coraz częściej dają przynajmniej te 33 W.
Samsung i Apple pod względem szybkości ładowania mogą Chińczykom wiązać buty
Smartfonami Samsunga z najszybszym ładowaniem były Galaxy Note 10+ oraz Galaxy S20 Ultra. Moc 45 W pozwalała na dobicie od 0 do 100 proc. w około godzinę.
Nie bez powodu przytaczam modele z 2019 i 2020 roku, bo Samsung nie tylko się od tego czasu nie rozwinął, ale i zrobił krok wstecz. Galaxy S21 Ultra obsługuje raptem 25 W. Podobno Koreańczycy mają wrócić do 45 W w serii Galaxy S22, ale wciąż są to liczby dalekie od tego, co oferują Chińczycy.
Apple? To już w ogóle śmiech na sali. Najlepiej wypada iPhone 13 Pro Max ze swoim ładowaniem 27 W - 1 godzina i 45 minut do pełna. Ponad 6 razy dłużej niż flagowiec Xiaomi. Ponad 3 razy dłużej niż średniaki realme.
A przecież szybkie ładowanie jest super
Co prawda wolę wydajną baterię niż szybkie ładowanie, ale wspomniany Xiaomi 11T Pro udowadnia, że jedno drugiego nie wyklucza. Jego akumulator ma przecież bardzo dużą pojemność 5000 mAh.
A szybkie ładowanie potrafi uratować skórę w awaryjnych sytuacjach, gdy akumulator jest na wyczerpaniu, a trzeba szybko wyjść z domu.
Obrońcy Samsunga i Apple'a często przytaczają argument, że szybkie ładowanie obniża żywotność baterii. Ale przecież nie trzeba z niego korzystać cały czas; ograniczyć szybkość transferu energii można opcją w ustawieniach lub słabszym zasilaczem. Po przyspieszenie można sięgać jedynie w awaryjnych sytuacjach.
Widzę po sobie, że używając telefonu z szybkim ładowaniem paradoksalnie mniej dobijam baterię.
Mając świadomość, że mogę w każdej chwili napełnić akumulator zanim zdążę umyć zęby i się ubrać, rzadziej sięgam po ładowarkę i pozwalam telefonowi zejść do tych 20 proc.
Jeśli smartfon potrzebuje ponad 1,5 godziny, częściej utrzymuję go w pełni naładowanego, bo nigdy nie wiem, czy coś mi nie wypadnie i nie będę musiał za 15 minut wyjść z domu. A ładowanie od 80 do 100 proc. jest najbardziej szkodliwe dla akumulatora.
Podsumowując: lepiej szybkie ładowanie mieć niż go nie mieć. Dlatego Samsungu i Apple'u, pora się ogarnąć. Chińczycy coraz bardziej wam uciekają, a wy nawet ich nie gonicie. 2:0 dla Chin.
Zobacz także: